FAQ :: Szukaj :: Użytkownicy :: Grupy :: Galerie :: Rejestracja :: Profil :: Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości :: Zaloguj
Zobowiązanie Sztyletu

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.psgc.fora.pl Strona Główna -> Laboratorium dr Jacksona
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Lakhibakshi
Plutonowy



Dołączył: 05 Kwi 2009
Posty: 118
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z każdego możliwego continuum czasoprzestrzennego
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 14:04, 19 Kwi 2009    Temat postu: Zobowiązanie Sztyletu

No dobra... Zgodnie z prośbami, zainspirowanymi wypowiedzią Mater Generale zamieszczam trochę mojej twórczości.

Wybrałam 2 fragmenty, które wydały mi się odpowiednie. Jeśli się Wam spodoba, wrzucę całość (jak dotąd- 124 stron A4) Wink

I mam nadzieję, że [zgodnie z obietnicą] Mater Genarale usunie ten temat w odpowiednim momencie Razz

Także... oceniajcie i powiedzcie, czy chcecie całość Smile


[...]Wędrowali przez kilka godzin. Trencien, kiedy w pewnym momencie Nazleen wręczyła mu buty zdjęte z jakiegoś trupa, uniósł się dumą i honorem, jednak w końcu przeważyła jego przemarznięta stopa. Gdy nadeszło gorące południe rozsiedli się w cieniu wysokiego drzewa.
-I co teraz?- zapytał Trencien po chwili milczenia.
-Na mnie nie patrz. Ja tu przyszłam z armią, więc nie mam pojęcia gdzie moglibyśmy pójść dalej- powiedziała Nazleen, kładąc się na ziemi. Opal oparła się o pień drzewa i oznajmiła:
-Mam w okolicy znajomego. Moglibyśmy udać się do niego i… pomyśleć co robić dalej.
-A ty, Trencien? Nie chcesz wrócić do siebie? Do swojego królestwa?- wojowniczka przewróciła się na plecy. Książę pokręcił energicznie głową.
-Jeszcze nie oszalałem. O wiele bardziej ciekawe wydaje mi się życie podobne do twojego. A mojemu ojcu możemy wysłać list, o tym kto go zdradził i mnie porwał, a potem bestialsko zamordował. Szczątki oczywiście spalił, aby ukryć ślady…- mężczyzna rozmarzył się. Nazleen rzuciła w niego połamaną gałązką.
-Chciałbyś umrzeć jako książę Funignum, czy jako zwykły chłopak znikąd?- spytała. Trencien zamyślił się.
-Nie wiem. Pomyślę o tym. A ten czas umili mi twoja opowieść.
-Jaka opowieść? Nie jestem wioskowym bajarzem!- oburzyła się dziewczyna. Książę zachichotał.
-Mówiłem o historii twojego życia!
-Aha. Dobrze… A więc, gdy Koban wreszcie uznał, że jestem już gotowa do akcji…

***

-Bierz ten miecz, który zawsze ci się tak podobał. Dziś idziesz na swoją pierwszą akcję- powiedział stary nauczyciel, wchodząc do pokoju dziewczyny wczesnym rankiem. Nazleen podciągnęła kołdrę pod brodę.
-To może dasz mi się przynajmniej porządnie ubrać? To, w czym jestem nie nadaje się do oglądania…
-Domyślam się!- odparł mężczyzna z dziwnym uśmiechem i kilka razy pstryknął chudymi palcami. Dziewczyna nabrała głośno powietrza.
-To nie tak, jak myślisz!
-Nie?- Koban uniósł nieznacznie brwi. Dziewczyna wykrzywiła się do niego i całkowicie schowała się pod kołdrą. Dosłyszała jeszcze szczery śmiech wychodzącego nauczyciela, a potem drzwi zatrzasnęły się głośno. Dopiero wtedy wyskoczyła z łóżka i stanęła przed lustrem.
-Ty naprawdę źle wyglądasz- stwierdziła i zaczęła z roztargnieniem szperać w swoim wielkim kufrze. Chwilę później szarą tunikę zastąpiła jedwabna zielona bluzka i brązowe spodnie ze złotym wzorkiem na skraju nogawek. Nazleen szybko wsunęła nogi w skórzane półbuty i w biegu wplatając we włosy kilka piór i kolorowych koralików, weszła do magazynu broni, gdzie czekał na nią Koban.
-Już gotowa? Tak szybko?- zapytał.
-Bardzo śmieszne. To jak z tą akcją?
-Oj, nie tak prędko! Akcja dopiero w południe, a teraz czas na trening.
-Kto tu będzie trenował? Na ostatnim treningu wylądowałeś na ziemi- przypomniała mężczyźnie Nazleen, nie mogąc usunąć z ust lekkiego kpiącego uśmieszku. Starzec pogroził jej kościstym palcem.
-Uważaj, Ptaszynko, bo twój ostry język w końcu porani też ciebie. A teraz bierz ten miecz i broń się!
Nazleen podniosła leżący obok niej długi, smukły miecz ze złoconą rękojeścią. Chwyciła go mocno i stanęła w lekkim rozkroku. Koban przypuścił wściekły atak. Dziewczyna jednak z łatwością sparowała cios i przystawiła ostrze do piersi zaskoczonego starca.
-Niebywałe…- mruknął Effel, wchodzący lekkim krokiem do środka. –Pierwszy raz widzę pokonanego mistrza Kobana…
-Bo mistrz Koban woli cierpieć i przegrywać w ukryciu!- roześmiała się dziewczyna opierając miecz o podłogę koło stopy. Nauczyciel szepnął coś o bezczelności młodzieży i cicho wycofał się w cień.
-Słyszałem, że dzisiaj idziesz z nami na swoją pierwszą wyprawę sroki- powiedział Effel. Nazleen schowała miecz do pochwy i przytroczyła go sobie do bioder.
-Kiedyś musiało to nastąpić. Koban szkoli się tu już dwa lata i chyba ma mnie dość- stwierdziła. Chłopak uśmiechnął się przebiegle.
-To może zostawimy go sam na sam z jego cierpieniem i odwiedzimy Kelhoffa? Słyszałem, że ma dzisiaj wielkiego dzika na ogniu…
-Nigdzie nie idziesz! Musisz jeszcze trenować…- Zaczął oburzony Koban, podchodząc od nich. Nazleen machnęła lekceważąco ręką.
-Dość ćwiczeń na dziś! Jest to całkowicie zbędne, a ja mam ważne sprawy do załatwienia- powiedziała, naśladując głos Lilly. Nauczyciel westchnął i odszedł do swoich zajęć.
Gdy później Nazleen i Effel podeszli do namiotu krasnoluda powitał ich znajomy gwar i hałas ucztujących rozbójników. Po chwili zza starej lipy wyszedł rudobrody krasnolud. Światełka w jego oczach świadczyły o tym, że przy ognisku stosunkowo niedawno odkorkowano beczułki z winem. Gdyby wino popłynęło wcześniej Kelhoff nie szedłby o własnych siłach.
-Witam Opierzonych!- zawołał, podnosząc w górę drewniany kubek, z którego wylało się wino. –Przyłączycie się do nas? Dzik jest pyszny! Sileon wie jak i co upolować!
Sileon był elfem- banitą, jednym z założycieli bandyckiej społeczności, jaka rozwinęła się lesie. Równocześnie to on, jako jedyny, był uważany przez wrogów rozbójników za osobę, która przeniknęła do bandytów jako szpieg, agent i najemny skrytobójca. Sileon, mówiąc o tym, zawsze pokładał się ze śmiechu.
-Bardzo chętnie. Wino już płynie?- powiedział Effel z przebiegłym uśmiechem.
Krasnolud machnął mocarną ręką, rozchlapując przy tym prawie cały trunek, jaki pozostał mu w kubku.
-Caaaaaaaałyyyyyyyymiiiiiii stuuuuuumieniaaaaaaaamiiiiiiiii!- zaśpiewał chrapliwie i lekko się zataczając odszedł w stronę małej, drewnianej budki, służącej za toaletę.
-Czyli zabawa trwa…- stwierdziła Nazleen i ruszyła w stronę ogniska. Kiedy podeszła bliżej, rozległy się chóralne okrzyki:
-Nazleen! Chodź tu do nas, ty nasza kochana Ptaszynko!
Jak zwykle najgłośniej wrzeszczał Poel- wielki, silny i barczysty mężczyzna o pogodnej, okrągłej twarzy, zielonych oczach i szerokim uśmiechu. Dziewczyna wiedziała, że Poel rozpytuje o nią praktycznie wszystkich, ale na razie nie przeszkadzało jej to. Można by powiedzieć nawet, że poniekąd ją to bawiło i sprawiało przyjemność.
Usiadła tuż obok Sosenki, który podał jej pełny wina kubek i uśmiechnął się porozumiewawczo.
-Idziesz dziś z nami na akcję, Ptaszynko? To nie pij za dużo, bo potem nie nadasz się na nic- mruknął. Wtedy dosiadła się do nich Nevana- niziutka kobietka o ciemnoszarych, długich, spiętych w luźny kucyk włosach, niebieskich oczach i wąskich ustach.
-Jak ci idzie strzelanie z łuku, Ptaszynko?- spytała, biorąc od Effela wino. Nazleen skrzywiła się. Kobieta trafiła w słaby punkt.
-Tak jak za pierwszym razem. Nie jestem taka dobra w strzelaniu. Wolę miecz. Łuk zostawiam tobie- odparła i upiła łyk ze swojego kubka. Nevana wzruszyła ramionami.
-No cóż… Trudno. Ale mimo wszystko miło byłoby mieć w swoich szeregach jakiegoś Opierzonego. Jesteście nieźli…
-A Mija? Już niedługo zostanie jedną z Opierzonych- Effel włączył się do rozmowy.
-Wciąż nie mogę zrozumieć jak wy stworzyliście tą swoją grupę. Kiedy ja zorganizowałem swoją, to po paru tygodniach się rozpadła. A wasza istnieje już od ponad roku i nic złego się w niej nie dzieje- zauważył Sosenka, pociągając solidnie wina ze swojego kubka. Effel wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
-Bo nie miałeś u siebie Ptaszynki. Kiedy Hunnog zaczął sprawiać kłopoty, wzięła go na stronę i nagadała mu do słuchu. Gdy to nie poskutkowało po prostu oskubała go przy wszystkich, mówiąc, że nie nadawał się do nas od samego początku, ale tolerowała go tylko dlatego, że ktoś musiał spełniać rolę błazna. Później już nikt nie sprawiał problemów- powiedział.
Nazleen doskonale pamiętała sprawę Hunnoga. Początkowo myślała, że trochę przesadziła, ale kiedy reszta Opierzonych przyszła jej pogratulować charakteru i stanowczości podniosła się na duchu. Pamiętała też, że po paru dniach od wyrzucenia Hunnog przyszedł do niej z przeprosinami. Spodobało jej się to, jednak nie pozwoliła mu wrócić do grupy.
-Inaczej wszyscy zaczęliby rozrabiać i to byłby koniec Opierzonych- oznajmiła. Nevana przeciągnęła się leniwie i spojrzała w niebo.
-Już prawie południe. Najwyższy czas się przygotować…- mruknęła i wstała od ognia.
***
[...]
***
Nazleen nareszcie mogła się pożegnać ze swoją podopieczną. Przyjęła ten fakt z niezmierną ulgą. Nie pałała do Kaven żadnym ciepłym uczuciem. Oprócz gorącej antypatii. Przeniosła się na polankę, gdzie zostawiła Trenciena, znajdując mężczyznę śpiącego przy zimnym palenisku. Uśmiechnęła się nieznacznie na jego widok. Dopiero w tym momencie uświadomiła sobie jak bardzo brakowało jej jego towarzystwa podczas tych długich czterech dni Posłannictwa.
-Errrr…- mruknął Trencien, przewracając się na drugi bok. Nazleen postanowiła go nie budzić. Wyglądał tak słodko kiedy spał… Wojowniczka usiadła naprzeciwko niego i bez słowa patrzyła się na jego uśpioną twarz. Jedyną sprawą, która ją niepokoiła było miejsce pobytu Opal. Nie miała czasu tego sprawdzić.
-Nazleen?- zaspany głos Trenciena wyrwał ją z zamyślenia. Dziewczyna posłała mu ciepły uśmiech.
-Tym razem zostaję na dłużej. Mamy cały miesiąc żeby wydostać się z tego lasu- powiedziała. Książę podniósł się, trąc oczy.
-Może to będzie łatwiejsze niż ci się wydaje- stwierdził, kierując się w stronę lasu. Zaciekawiona wojowniczka poszła za nim. Mężczyzna z dumą pokazał jej swoje znalezisko.
-Jestem pod wrażeniem- roześmiała się wojowniczka, widząc przed sobą ścieżkę. Oboje ruszyli drogą w nieznane. Trencien był pewien, że przy Nazleen jest całkowicie bezpieczny niezależnie od sytuacji. Nazleen była pewna, że ten dzień będzie jednym z cięższych w jej życiu. Jednak każde niezmiernie cieszyło się z obecności drugiego.

***

Opal została dość brutalnie wyrzucona, a wręcz wypluta z portalu. Oszołomiona stała chwiejnie, sprawdzając czy nadal jest w jednym kawałku. Zadowolona stwierdziła, że nic się jej nie stało i znajduje się w odpowiednim wymiarze rzeczywistości. Jedyne co budziło jej niepokój to zimno, które przeniknęło ją do szpiku kości. Zamknęła na chwilę oczy.
-Montusous… mogłam się domyślić- mruknęła i, trąc ramiona, ruszyła przed siebie poszukując jakiejś siedziby ludzkiej, gdzie mogłaby zdobyć jakieś cieplejsze ubranie.

***

Do świtu zostało jeszcze kilka godzin. Nethen kończył ostatnie przygotowania do ucieczki. Po chwili ubrał ciepły płaszcz i zarzucił na ramiona wypchany plecak. Do komnaty, gdzie mieszkały n’hlany poszedł pieszo. Nie chciał żeby przez nierozważne używanie zaklęć ktoś go wykrył i tym samym uniemożliwił ucieczkę. Kiedy w końcu dotarł na miejsce delikatnie szarpnął za ucho Ryvara, budząc go.
Nadszedł czas.
Jesteś pewien, że wiesz, co robisz?
głos wilka dobitnie dawał do zrozumienia, że n’hlan jest zaspany i niezbyt zadowolony z perspektywy wędrówki przez ośnieżone i zimne góry. Nethen zgromił go wzrokiem.
Doskonale wiem, czego chcę!
Żebyś później nie żałował…
mruknął Ryvar, przeciągając się. Młodzieniec, nadal gniewnie marszcząc brwi, wyszedł z zamku na szary o tak wczesnej porze świat. Wilk z ociąganiem pobiegł za nim.
A wiesz chociaż dokąd zmierzasz? zapytał po chwili, widząc nieznaczne wahanie Nethena przy wyborze drogi. Młodzieniec machnął lekceważąco dłonią.
Doskonale. A poza tym czy to takie ważne gdzie idziemy? Byle dalej od Taa’Nahra. stwierdził, powoli schodząc z pochyłego wzgórza. Ryvar spojrzał na niego kpiąco.
Faktycznie. Przecież lepszego założenia dla ucieczki nie dało się wymyślić. powiedział i dość niezgrabnie zaczął zsuwać się za Nethenem. Mag uśmiechnął się do niego szeroko, zatrzymując się na chwilę.
Och, nie marudź. Na początek zatrzymamy się w tej małej wiosce, którą widać tam w dole i zdobędziemy żywność.
Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że nie zabrałeś ze sobą jedzenia! zaniepokoił się wilk, z trudem przerywając proces ześlizgiwania się po zboczu.
Młodzieniec roześmiał się i poklepał n’hlana po pysku.
Ależ oczywiście, że zabrałem jedzenie! Ale trzeba będzie uzupełnić zapasy… i może kupić jakiegoś konia. powiedział wesoło. Ryvar nie skomentował tych słów. Zaczął się jednak poważnie zastanawiać jakim cudem Nethenowi udało się namówić go na tę szaleńczą wyprawę.

***

Nazleen i Trencien zaraz po wyjściu z lasu mogli się dowiedzieć na terenie jakiego państwa się znajdują. Książę, rozmawiając z uśmiechem z wojowniczką wpakował się na przydrożny drogowskaz zanim dziewczyna zdążyła zareagować.
-Przeklęty słup!- krzyknął mężczyzna, kopiąc w drewniany pal. Nazleen z zainteresowaniem spojrzała na tabliczkę, przymocowaną do drogowskazu.
-Skoro idąc tą drogą dostalibyśmy się do Di-Lato to na terenie jakiego państwa jesteśmy?- zapytała po chwili. Trencien zerknął na wymalowany ozdobnymi literami napis.
-Meriendsu- stwierdził krótko i zmarszczył brwi. –Czy to możliwe, że będą chcieli mnie złapać?
-Miejmy nadzieję, że nie- powiedziała dziewczyna i zeszła z drogi. –O ile się orientuję to jeśli pójdziemy na wschód to dotrzemy do Montusous.
-Mi bardziej odpowiadałoby gdybyśmy ruszyli na północ. Nie mam nic przeciwko Eldnorowi…- rzekł po głębszym namyśle książę. –Poza tym nie zauważyłaś, że od momentu naszego spotkania poruszamy się tylko po południowych królestwach?
-To źle?- wojowniczka jeszcze raz spojrzała na drogowskaz. Trencien wzruszył ramionami.
-W sumie nie, ale…- na jego usta wpełzł podstępny uśmieszek.- Ale chętnie zwiedziłbym nieco więcej świata niż tylko własne królestwo i kilka cel więziennych południowych królestw.
Nazleen tylko uśmiechnęła się do niego pogodnie i, wyznaczywszy kierunek, ruszyła na północ. Po chwili zrównał się z nią Trencien i przez moment szli w milczeniu.
-Wiesz, że zostawiliśmy Twice’a w zamku podczas rebelii?- zapytała w końcu dziewczyna. Książę westchnął.
-Na pewno nie zginął… Wiedziałabyś- stwierdził. –Poza tym czy mogłabyś dokończyć swoją opowieść?
-Jak ja dawno nie słyszałam tego pytania!- roześmiała się wojowniczka i spojrzała na Trenciena łobuzersko. –Mam nadzieję, że nadążysz…[...]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lakhibakshi dnia Nie 14:06, 19 Kwi 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jack O'Neill
Kapral



Dołączył: 28 Mar 2009
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 14:23, 19 Kwi 2009    Temat postu:

Bardzo ciekawa twórczość i wciąga.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
general
Administrator



Dołączył: 25 Mar 2009
Posty: 185
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tau'ri
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 14:41, 19 Kwi 2009    Temat postu:

A nie mówiłam Jack? ;P

Lakhi tradycyjnie: MOJA CHCE WIĘCEJ!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jack O'Neill √&
Starszy Szeregowy



Dołączył: 04 Kwi 2009
Posty: 45
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Minnesota
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 20:00, 19 Kwi 2009    Temat postu:

Biorąc pod uwagę, że to nie mój klimat to muszę przyznać, że całkiem niezłe - tak trzymać

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Palek21
Plutonowy



Dołączył: 25 Mar 2009
Posty: 114
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Mykanów
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:08, 19 Kwi 2009    Temat postu:

Ja poproszę całość Smile



----------------
Nadzieja gnieździ się w duszy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lakhibakshi
Plutonowy



Dołączył: 05 Kwi 2009
Posty: 118
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z każdego możliwego continuum czasoprzestrzennego
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 16:56, 20 Kwi 2009    Temat postu:

A nie mówiłam, że nie ten temat?? Razz

Jednak (ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu) chcecie więcej. Ba, nawet całość! Very Happy
Jest mi niezwykle miło z tego powodu Smile

Więc proponuję taki układ: ja będę tu wrzucać ZS po kawałku, a Wy powiecie mi, kiedy się Wam znudzi i powinnam już przestać Razz

Tym razem już jedziemy chronologicznie i po kolei, więc nie zdziwcie się, że w niektórych momentach pojawią się fragmenty, które zamieściłam w poście 'testowym' Wink

Czytajcie i komentujcie! Smile


-Jest źle, bardzo źle- stwierdził nerwowo kapral. –Brama nie wytrzyma już długo.
Przez oddział przebiegła fala zaniepokojonych szeptów. Niepewny wyraz, który zagościł na ogorzałej twarzy kaprala zupełnie nie pasował do jego sławy najbardziej opanowanego i pewnego siebie oficera w armii.
Więc było naprawdę bardzo źle.
Kapral szybko przeliczył swój oddział. Na palcach.
-Trójki brakuje- powiedział po chwili ze zdziwieniem. Żołnierze popatrzyli z lękiem po sobie, sprawdzając którzy z ich współtowarzyszy zniknęli.
-Effel jest na wieży… – odezwał się ktoś cicho z okolic środka trzeciego szeregu.
-Co on tam robi?!- wrzasnął nagle dowódca. Wrócił na obszar, w którym czuł się doskonale. Był znowu w swoim żywiole.
Mury ponownie zadrżały.
Kapral rozejrzał się wokoło zażenowany, tocząc ponurym wzrokiem po swoich żołnierzach.
-Co tak stoicie? Sprowadzić go tutaj! Natychmiast!- krzyknął. – A pozostała dwójka?
-Sir…- z szeregu wystąpiła młoda, niezbyt wysoka, szczupła dziewczyna z krótko ściętymi, kruczoczarnymi włosami i brązowymi oczami, nerwowo wyłamująca palce. Włosy niesfornie opadały jej na oczy. Przy skórzanym pasie, oprócz miecza, wisiało kilka gołębich piór. –Lena i Felter… Oni nie żyją, sir…- powiedziała. – Zginęli broniąc… odwrotu do twierdzy…
Kapral odetchnął z ulgą. Mogło być o wiele gorzej. Do takich sytuacji był przynajmniej przyzwyczajony.
-W bitwach zawsze ktoś ginie. Inaczej straciłyby sens. Poza tym mieliśmy szczęście, że zginęła tylko dwójka. Ale dziękuję za informację… Twoje imię?
-Nazleen. Jestem tu nowa.
-Serdecznie witamy na wojnie- dobiegło gdzieś z głębi oddziału. Zaraz po tym pojawiło się ciche sapnięcie człowieka mocno zdzielonego łokciem w żebra.
Wtedy brama z przejmującym jękiem giętego metalu puściła.

***

Bojowy hałas ogłuszał.
Nazleen znalazła się w samym środku chaotycznej bitwy. Głośny szczęk metalu uderzającego o metal hipnotyzował. Dziewczyna operowała krótkim mieczem niemal machinalnie. Ciepła krew niespodziewanie zbryzgała jej twarz. Nagle poczuła mocne uderzenie w tył głowy i wszystko ucichło…

***

-Cicho. Może się jeszcze poruszy…
-Mówiłam ci: ona się nie obudzi. Przynieśli ją tutaj z rozbitą głową. Teraz na pewno jest w śpiączce. Nie licz na to, że jeszcze się ocknie…
-Cicho! Ona coś mówi!
-Aaaa…- zajęczała Nazleen. Z trudem otworzyła oczy, lecz szybko je zamknęła, gdy poczuła falę ostrego bólu, przeszywającą jej głowę. Nie pamiętała jak znalazła się w kamiennym, dość ciasnym pomieszczeniu bez okien. –Co się stało? Gdzie jestem?
-A nie mówiłem?! Nie jest w śpiączce! I kto miał rację?- tuż obok dziewczyny rozległ się podniecony, męski głos.
-Łut szczęścia- odparła niewidoczna kobieta ze znudzeniem.
-Mówić o szczęściu w takiej sytuacji… Jak się czujesz?- nad Nazleen pochylił się młody mężczyzna o łagodnych rysach, ciemnej skórze i czarnych włosach, opadających na wesołe, szare oczy. Mimo tego, że był ubrany w nieco poszarpane szaty, widać było w jego postawie pewną dozę dostojeństwa. Utrzymywał prostą postawę i wysoko nosił głowę.
Nazleen spróbowała się podnieść jednak mięśnie nie chciały jej słuchać. Jęknęła, czując świdrujący ból w tyle głowy. Skrzywiła się.
-Trochę boli mnie głowa- przyznała, nieustannie się krzywiąc. Nieznajomy przytaknął ze zrozumieniem.
-Nie dziwię się. Po takim uderzeniu to nawet wskazane… Ale nie martw się. Jak boli to znaczy, że się goi. A tak przy okazji… jestem Trencien- powiedział i uśmiechnął się promiennie.
-Nie rozumiem z czego się tak cieszysz. Kiedy była nieprzytomna…
-Cicho, Opal! Nie rozumiesz? A co tu jest do rozumienia? Obudziła się, to się cieszę, że nie zmarła ani nie jest w tej twojej sławnej śpiączce, którą jesteś tak bardzo zafascynowana- Trencien, marszcząc groźnie brwi, zwrócił się do kobiety ukrytej w cieniu.
-Gdzie ja jestem?- powtórzyła Nazleen, udając, że nie słyszała wypowiedzi nieznajomej. Trencien spojrzał na dziewczynę dziwnie.
-W celi barona Clodhy’ego. Wpadłaś do niewoli…- odparł, nie zmieniając wyrazu twarzy. Dziewczyna drgnęła nieznacznie.
Niewola?
-Ale… ale jakim cudem?
-Spójrz na nią, Trencien! Czy nie doprowadza cię do szału?- Opal, dotychczas ukrywająca się w cieniu, wychyliła się kierunku Nazleen. Miała świdrujące zielone oczy, ciemnobrązowe, długie, opadające na ramiona włosy i wydatne usta. Była średniowysoka i drobnej budowy, jednak coś w jej postawie sugerowało, że nie warto z nią zadzierać. W jej zielonych oczach czaił się tajemniczy blask.
-Uspokój się, Opal…- zaczął Trencien, lecz kobieta uciszyła go machnięciem niewielkiej dłoni. Nazleen zauważyła, że na nadgarstkach ma ciasno przylegające do bladej skóry, czarne bransolety.
-Cicho bądź!- krzyknęła. – Jak myślisz, dlaczego na świecie jest tyle wojen? Bo zawsze gdzieś znajdzie się osoba, która, tak jak ona, jest święcie przekonana, że rozlewem krwi można wszystko załatwić!
-Wcale tak nie uważam…- wtrąciła Nazleen cicho. Opal spojrzała na nią wściekle.
-Nie?- wysyczała przez zaciśnięte zęby. –To dlaczego tu leżysz?- jej głos wręcz ociekał jadem.
-Oberwała czymś mocno w głowę…- zaczął Trencien, patrząc uważnie na rozdrażnioną kobietę.
-Nie! Dlatego, że zamiast pracować jak normalna kobieta, wstąpiła do wojska!- Opal zacisnęła gniewnie pięści. Trencien uśmiechnął się dziwnie, niemal ironicznie.
-Ty też nie pracujesz jak normalna kobieta, Opal- zauważył. Kobieta zmrużyła zielone oczy.
-To nie to samo- odparła wściekle. Brwi mężczyzny powędrowały w górę.
-To dlaczego ty tu jesteś, moja magiczna przyjaciółko, pracująca jak normalna kobieta?- zapytał z kpiną w głosie.
Nazleen spojrzała na Opal z zaskoczeniem. Nie spodziewała się , że kiedykolwiek spodka jakąś czarodziejkę. A już na pewno nie w takim miejscu jak cela barona Clodhy’ego.
Czarodziejka zacisnęła mocno szczęki i ponownie skryła się w cieniu.
Tymczasem Trencien z przebiegłym uśmiechem usiadł na pryczy obok Nazleen.
-Kim ty właściwie jesteś?- zapytał. Dziewczyna zmarszczyła brwi. Po chwili odwzajemniła uśmiech mężczyzny i powiedziała:
-Jestem dziewczyną z rozbitą głową.
-Ach!- Trencien roześmiał się –Dobrze wiesz, że nie o to cię zapytałem!
-A co ja wiem o tobie? Znam twoje imię, więc mogę odwdzięczyć ci się moim, ale…- Nazleen urwała i uniosła brwi. Z cienia dobiegło niemal kocie prychnięcie Opal.
-Dalej nie znam twojego imienia- przypomniał Trencien. Wojowniczka usiadła, mocno się przy tym krzywiąc, bo rozbita głowa wciąż przypominała o sobie tępym, pulsującym bólem.
-Jestem Nazleen.
-I nic więcej?
-Nic- odparła dziewczyna, mimo bólu uśmiechając się przebiegle. Opal ponownie prychnęła jednak tym razem z ledwo słyszalnym rozbawieniem. Mężczyzna westchnął.
-No dobrze. Poddaję się!- powiedział i rozsiadł się wygodniej. –Moje pełne imię brzmi Trencien Qassimus Pavelle i jestem szóstym synem króla Funignum. Trafiłem tu z powodu zdrady pięciu lordów z królestwa mojego ojca. Jednak porywacze się pomylili i zamiast dziedzica tronu- mojego brata Doliama- mają teraz osobę, która nigdy nie wstąpi na tron z powodu zbyt dużej liczby braci…- Trencien znowu westchnął –Jedyne, na co mogę liczyć to tytuł Wielkiego Księcia jakiejś nic nieznaczącej wysepki…- umilkł.
Nazleen siedziała w ciszy. Musiała to sobie wszystko przemyśleć…
Książę Funignum!
Wystarczającym zaskoczeniem była dla niej obecność czarodziejki.
-Teraz twoja kolej- zauważył Trencien i delikatnie szturchnął Nazleen. Dziewczyna zamyśliła się i przeniosła się wspomnieniami do domu rodzinnego. Uśmiechnęła się błogo.
-Urodziłam się w niewielkiej wiosce niedaleko miasta Re-Cuso. Byłam najstarsza z czwórki sióstr. Jednak mój ojciec zawsze chciał mieć syna. Więc kiedy we wsi zatrzymał się…

***

-… rycerz z Zakonu Miecza Armifera! Jest u starego Olneddy’ego! Naprawdę!- podekscytowany Keimi przybiegł do wygrzewającej się w słońcu Nazleen.
Keimi miał dwanaście lat i wszędzie go było pełno. Nie było miejsca w najbliższej okolicy, gdzie nie pojawiłby się ten chłopak o błękitnych oczach i rudej, rozczochranej czuprynie.
Nazleen spojrzała na niego z półuśmiechem.
-Nie przesadzasz, Keimi?- zapytała łagodnie. Chłopak skrzywił się lekko.
-Ale to prawda!- krzyknął –Jeśli chcesz to mogę cię do niego zaprowadzić!
-Po co, Keimi? Po co miałabym do niego iść?
-Przecież zawsze chciałaś wyjechać stąd jako giermek albo ktoś taki…- w głosie chłopaka pojawiła się nuta zawiedzenia. Nazleen westchnęła.
-Dobrze wiesz, Keimi, że to niemożliwe…
-A twój ojciec?- przerwał jej. Dziewczyna drgnęła.
-Co z nim?- do rozmowy włączyła się Alinss- najmłodsza siostra Nazleen. Była przysadzistą dziewczynką z żywymi, brązowymi oczami. –Tatuś czuje się świetnie.
-Keimi chciał powiedzieć, że ze względu na naszego ojca powinnam poprosić rycerza, będącego teraz u Olneddy’ego, żeby mnie wziął ze sobą- wyjaśniła Nazleen, uważnie patrząc na chłopca. Alinss wzięła głęboki oddech.
-Tatuś nigdy nie pozwoli ci odejść!- krzyknęła. Keimi zmierzył ją przenikliwym spojrzeniem.
-Tak? A to dlaczego?- zapytał. Dziewczynka zmarszczyła czoło.
-Bo mi to obiecał- odparła cicho i odwróciwszy się na pięcie odeszła. Nazleen patrzyła za nią w zamyśleniu…

***

-A jednak tu jesteś… Twój ojciec się zgodził?- spytał Trencien, gdy dziewczyna na chwilę umilkła.
-Uciekła- zaopiniowała Opal, nie wychodząc z cienia. Książę odwrócił się do niej.
-Słuchałaś? A ja myślałem, że takie przyziemne sprawy jak ludzkie życie cię nie interesują…
-Cicho bądź. Nie mam ochoty spierać się z osobnikiem na tak niskim poziomie jak ty- stwierdziła czarodziejka. Trencien na powrót odwrócił się do Nazleen:
-Więc jak to było? Zgodził się czy uciekłaś?
Wojowniczka już zamierzała odpowiedzieć, lecz nagle drzwi do celi otworzyły się i stanął w nich największy człowiek jakiego Nazleen kiedykolwiek w życiu widziała. Aby wejść do środka musiał się schylić- inaczej uderzyłby głową we framugę.
-Witajcie, mości książę. Jak się dziś czujecie?- zapytał, uśmiechając się kpiąco. Trencien uśmiechnął się ironicznie i odparł:
-Witaj, mości Olbrzymie. Z naszym samopoczuciem wszystko w porządku. Ciekawość, ale kogo dziś zabierasz?
Olbrzym wyszczerzył resztki zębów, które mu pozostały i wskazał na Nazleen.
-Waszą nową damę dworu, książę- oznajmił i gestem nakazał dziewczynie wstać. Zdążył się jeszcze uśmiechnąć paskudnie i powiedzieć: -A może to już ktoś bliższy waszemu sercu, mości książę?
Żelazne drzwi zatrzasnęły się z hukiem, a Nazleen niepewnie stała pomiędzy ścianą a wielkim strażnikiem. Teraz, gdy oświetlała go płonąca pochodnia wydawał się jeszcze większy. Groźna, ogorzała twarz wyrażała jedynie obojętność i pewną dozę pogardy. Skinął niedbale na dziewczynę.
-Chodź. Baron chce cię widzieć- oznajmił i ruszył wzdłuż kamiennego, długiego korytarza.
Na ścianach rozwieszone były w regularnych odstępach płonące pochodnie, osadzone w żelaznych uchwytach w kształcie ludzkiej ręki. Pod każdą z nich stała marmurowa rzeźba, przedstawiająca tańczącego elfa w pozłacanym płaszczu. Na murze zaś były napisy. Całe rzędy liter tworzących zdania w różnych językach. Nazleen dostrzegła nawet kilka starożytnych sentencji w jej rodzinnym języku.
W końcu po wejściu na kręte schody stanęli przed dębowymi drzwiami z roślinnymi ornamentami wyrzeźbionymi w drewnie. Olbrzym zapukał delikatnie.
-Wejść!- polecił zniecierpliwiony głos ze środka pomieszczenia. Strażnik otworzył drzwi i wepchnął do sali Nazleen.
Była to owalna komnata z jednym małym oknem na wprost wejścia i pięknymi, drogimi arrasami na ścianach. Na samym środku stało biurko z jasnego drewna, na którym leżały poukładane w schludne stosy kartki zapisanego papieru. Tuż obok stał diamentowy kałamarz w kształcie ludzkiej czaszki i brązowe pióro. Za biurkiem siedział bogato odziany, lekko łysiejący i przeraźliwie chudy, mały mężczyzna o przekrwionych wodnistych oczach. Cienkie wargi, znajdujące się pod długim, haczykowatym nosem, wygięły się lekko.
-Ach, to ty… Czekałem na ciebie.
Nazleen nie uznała za celowe odpowiadać. Dłonie barona Clodhy’ego, przypominające raczej szpony jakiegoś upiornego stwora niż ręce człowieka, zetknęły się tuż pod linią ust mężczyzny. Sprawiało to wrażenie, że istota piekielna, która czaiła się w umyśle mężczyzny, knuje coś wyjątkowo paskudnego.
-No dobrze… Chcę abyś wiedziała jedno zanim zaczniemy… Hm… Nie jesteś ani członkinią jakiegoś znaczącego rodu, ani nie walczysz u kogoś, kto byłby w stanie zapłacić mi okup za ciebie, więc wcale mi na tobie nie zależy. Moi… hm… nazwijmy ich… żołnierze znieśli cię z pola tylko dlatego, że im się… hm… spodobałaś. Innych leżących po prostu dobili. Chcę żebyś zaniosła komuś pewną wiadomość, ale najpierw… chcę ci przećwiczyć pamięć. Zacznę jutro i liczę na twoją gotowość… Tak… I pamiętaj: równie dobrze mogę wziąć kogoś innego… nawet to książątko… więc nie sprawiaj… hm… trudności- baron Clodhy uderzył dłonią w blat biurka. Niemal natychmiast do środka wszedł Olbrzym i zaprowadził Nazleen z powrotem do celi.
Dziewczyna usiadła ciężko na swojej pryczy i westchnęła. Głowa dokuczała jej coraz bardziej. Uśmiechnięty Trencien rozsiadł się obok niej.
-I co? Jak ci się podoba nasz gospodarz?- zapytał. W jego głosie pojawiła się ledwie słyszalna kpiąca nuta. Nazleen zmarszczyła brwi i wzruszyła ramionami.
-Nie bardzo. Wygląda jak stary, wredny gnom- stwierdziła.
-Gnomy są mniejsze i…- zaczęła Opal. Trencien pokręcił głową.
-Opal, wiemy, że możesz popisać się zdumiewającą wiedzą o tej rasie, ale nie mamy zamiaru słuchać twoich wywodów. Sprawa jest prosta: nawet stary, wredny gnom ma ładniejszą buźkę od Clodhy’ego- powiedział. Wojowniczka zachichotała.
-To jak było?
-Z czym?- Nazleen nie zrozumiała pytania mężczyzny.
-Uciekłaś do ojca, czy wyraził zgodę na twój wyjazd?
-Aaaa… O to ci chodzi! Szczerze powiedziawszy to nawet go o to nie pytałam…
-Uciekłaś!- ucieszył się Trencien. Dziewczyna pokręciła przecząco głową.
-Nie! Tylko wynikły pewne… niespodziewane okoliczności...

***

Grupa mężczyzn podeszła do Nazleen zbierającej opadłe owoce z drzew na obrzeżach sadu jej ojca. Dziewczyna wyprostowała się i spojrzała na przybyszów pytająco. Najwyższy z mężczyzn, ubrany w brązową kamizelę i wytarte skórzane spodnie, uśmiechnął się do niej uwodzicielsko.
-Dzień dobry, prześliczna istoto!- powiedział. Nazleen zlustrowała go wzrokiem. Za plecami nieznajomego reszta grupy wymieniła znaczące uśmiechy.
-Dzień dobry… o ile nikt nie zdoła go zepsuć- odparła dziewczyna. Zaistniała sytuacja zaczynała ją irytować.
-Czy możemy prosić o trochę strawy i napitku dla zmęczonych podróżników?
-Dlaczego nie pójdziecie do wsi? Tam można kupić wszystko, czego wam potrzeba.
Grupa zarechotała.
-Uwierz, że jednak nie wszystko… A u ciebie w domu nie ma niczego, co mogłoby się nadać dla biednych wędrowców?- nie ustępował najwyższy. Nazleen zmierzyła go pogardliwym wzrokiem.
-Zamiast się wstydzić mógłbyś poprosić o jałmużnę otwarcie…- stwierdziła i pochyliła się po leżące u jej stóp jabłko. Nagle poczuła czyjąś dłoń na swojej talii. Natychmiast się wyprostowała i na oślep wymierzyła solidny cios mocno zaciśniętą pięścią.
Trafiła przywódcę grupy prosto w podbródek.
-Jeśli przybysze mają tak paskudne maniery to ja już wiem, dlaczego nie chcą się pokazywać wśród ludzi- powiedziała, masując kłykcie.
-Poprosiłem otwarcie…- zaczął najwyższy, trąc szczękę, lecz nie dokończył, bo Nazleen już uciekała od niego ile sił w nogach. Nie chciała uciekać, ale kiedy zauważyła spojrzenia innych członków bandy uznała, że ucieczka to najlepsze wyjście z tej niewygodnej sytuacji.
Niespodziewanie zatrzymał ją czyjś silny uścisk. Popatrzyła w górę i zamarła.
Stała twarzą w twarz z niezwykle wysokim, barczystym mężczyzną o stalowoszarym spojrzeniu. Reszta jego twarzy ukryta była pod smoliście czarną brodą.
Gonell Rozbójnik pieszczotliwie nazywany Sosenką…
Sosenka uśmiechnął się do dziewczyny, nie przestając jej obejmować.
-Śpieszymy się gdzieś, co? Nie patrzymy nawet kto nam stoi na drodze, prawda ślicznotko?- powiedział. Jego głos był dobroduszny i miał w sobie jakąś przedziwną głębię.
Nazleen nie była w stanie wykrztusić ani słowa.
-A może przed kimś uciekamy, co? Jak to jest?- nie ustępował Rozbójnik.
-Ja…- dziewczyna przełknęła ślinę. –Ja się bardzo spieszę…
-Widzę. Ale wioska jest po tamtej stronie- stwierdził Sosenka, obracając ją delikatnie w przeciwnym kierunku. Nazleen zadrżała. Gonell przytulił ją mocniej. Jego wielkie dłonie były szorstkie i pokryte odciskami.
-Nie bój się. Nie taki Sosenka straszny, jak go malują…- powiedział. Ponownie odwrócił dziewczynę w stronę, w którą pierwotnie uciekała.
-Nie boję się- zaprzeczyła słabo. Gonell Rozbójnik pokiwał wyrozumiale głową.
-Wiem- otoczył ją swoim wielkim, silnym ramieniem i zaczął powoli iść w stronę niedalekiego lasu.- Dlatego zapraszam cię do mnie w gościnę. A pamiętaj, że nie każdy może się pochwalić wizytą u Sosenki…
Nazleen przytaknęła, drąc na całym ciele. Inni, którzy spotykali Sosenkę na swej drodze nie mogli pochwalić się niczym oprócz rozbitej głowy i całkowitym brakiem jakichkolwiek wartościowych rzeczy. Jeszcze inni, którzy mieli wyjątkowego pecha, lub byli nadzwyczaj głupi nie mogli zrobić nawet tego…
Gdy weszli do lasu tuż obok nich pojawił się rudobrody krasnolud z wielkim toporem zatkniętym za skórzany pas. Uśmiechnął się do nich przebiegle.
-Widzę, że masz nową przyjaciółkę, Sosenko.
-Zaprosiłem ją w gościnę, Kelhoff- oznajmił Rozbójnik. Krasnolud zatarł ochoczo wielkie dłonie.
-Wielcem rad- powiedział z szerokim uśmiechem i, mrugnąwszy porozumiewawczo do Gonella, zniknął w leśnej gęstwinie. Sosenka westchnął.
-Widzisz, ślicznotko… To nieprawda, co ludzie o nas gadają. My jesteśmy dobrzy ludzie, tylko biedni. A każdy przecie jeść musi…
Nazleen spojrzała na niego ukradkiem. Czyżby przyprowadził ją tu tylko po to, żeby się jej wyżalić?
-Przykro mi…- wyszeptała. Na nic więcej nie mogła się zdobyć. Gonell prychnął z oburzeniem.
-Tobie jest przykro, ślicznotko? To tym, którzy są bez serca i zmuszają porządnych ludzi do skrywania się w lasach powinno być przykro! Nie tobie, ślicznotko. Ty też jesteś dobra. I tobie może być przykro tylko wtedy, kiedy niechcący stłuczesz wazonik! Tylko wtedy, ślicznotko!
-Witaj, Sosenko!- z najbliższego drzewa zeskoczył młody chłopak o słomianych włosach i ciemnozielonych oczach, ubrany w szarą tunikę z samodziału i zielone spodnie włożone w skórzane buty pod kolano. We włosy miał wplecione kilka piór. Stał swobodnie, opierając długopalce dłonie o rękojeść zawieszonego u pasa miecza.
Effel Pstrokaty…
Nazleen słyszała o nim wiele opowieści. I każda wspominała głównie o jego wadach. Jedynym jego atutem, który pojawiał się we wszystkich opowieściach była jego niesamowita uroda. Dziewczyna musiała przyznać im teraz całkowitą rację.
Gonell Rozbójnik zamknął chłopaka w niedźwiedzim uścisku, na moment uwalniając Nazleen. Dziewczyna wreszcie mogła uciec…
Nie zrobiła tego. Z czystej ciekawości.
-Miałeś rację, nazywając ją ślicznotką. Naprawdę jest śliczna- przyznał chłopak, kiedy Sosenka go puścił.
-Zostaje u nas w gościnie.
-W gościnie?- Effel pstryknął parę razy palcami, a jego brwi powędrowały w górę. Sosenka pokręcił przecząco głową.
-Nawet o tym nie myśl… Chyba, że sama ci to zaproponuje… Ona jest dobra.
-Skoro ty tak mówisz…- chłopak wydawał się być trochę zawiedzony. Nazleen spojrzała na niego niepewnie. Effel uśmiechnął się do niej czarująco. –Ale chyba będziesz musiał ją popilnować przez kilka pierwszych nocy…
-Ze względu na ciebie?- w głosie Rozbójnika pojawiła się wesoła nutka. Effel zaprzeczył ruchem głowy z udawanym smutkiem.
-Ze względu na innych chłopców. No chyba, że oddasz ją naszym drogim Damom…
Obydwaj wybuchli gromkim śmiechem.
Po chwili Sosenka ponownie otoczył Nazleen ramieniem i we trójkę ruszyli w głąb lasu.
Gdy się zatrzymali, znaleźli się na skraju ogromnej leśnej polany i dziewczyna zaniemówiła.
Na drzewach zbudowano drewniane domy, a przy pniach stały szałasy, namioty i drewniane budki. Na skraju polany rozstawiono w równych odległościach zamaskowane skórzane namioty. Przed niektórymi budynkami paliły się niewielkie ogniska.
Wszędzie było pełno ludzi. Niektórzy w skupieniu ostrzyli broń, inni jedli, rozmawiali lub po prostu siedzieli przy ogniu i palili fajki.
Dziewczyna westchnęła.
-Nie spodziewałaś się takiego miasteczka, co ślicznotko?- roześmiał się Sosenka. Nazleen pokręciła przecząco głową.
-Nie. Ja… sama nie wiem…- przyznała. Gonell i Effel wymienili rozbawione spojrzenia. Wtedy podeszła do nich wysoka kobieta o piwnych oczach, wydatnych, podkreślonych karmazynową szminką ustach i intensywnie rudych włosach. Uśmiechała się.
-Widzę, Sosenko, że nie próżnowałeś. Czy to był powód twoich dyskretnych wypraw do wsi?- zapytała. Miała miłe brzmienie głosu. Rozbójnik roześmiał się.
-Miałem ją na oku od dłuższego czasu, Lilly. I chyba dokonałem słusznego wyboru. Spójrz na nią. Prawda, że jest śliczna?
-Ale nie przyprowadziłeś jej tu z powodu, z jakiego zapewne przyprowadziłby ją tu Effel?- Lilly zlustrowała Nazleen ciekawym spojrzeniem. Sosenka potrząsnął energicznie głową, a Effel prychnął z udanym oburzeniem.
-Nawet mi to przez myśl nie przeszło. Lilly, ona jest dobra- powiedział.
-Ty tak mówisz, a ciekawe co powie o niej Koban. Ale teraz…- kobieta uśmiechała się szeroko. –Teraz pozwolisz, że zabiorę ją ze sobą. Trzeba ją przyzwoicie ubrać. W tej obdartej kiecce to aż wstyd się pokazywać ludziom. Chodź za mną, dziecinko. A jak ty w ogóle masz na imię?- zapytała, gdy dziewczyna się z nią zrównała.
-Nazleen- oparła krótko. Nie rozumiała, co jest złego w jej brązowej sukience i miała Lilly za złe jej wcześniejszą uwagę na ten temat. Kobieta roześmiała się.
-Nie złość się o to, co ci powiedziałam! Po prostu taki ubiór nie pasuje do wizerunku naszej gromadki!
-To znaczy?- Nazleen nie zrozumiała wypowiedzi Lilly. Kobieta wspięła się po drabince na rozłożysty klon i stanęła na solidnym podeście.
-To znaczy, że jak ktoś z nami zostaje to musi się dostosować pod pewnymi względami- wytłumaczyła, otwierając drzwi do dużego domu. Po chwili Nazleen zrozumiała sens słów kobiety.
-Ja nie zostaję z wami!- krzyknęła –Chcę wrócić do domu!
Kobieta spojrzała na nią z ukosa.
-Dziecinko, ty chyba tu czegoś nie rozumiesz… Jeśli Sosenka cię tu przyprowadził, to znaczy, że zauważył w tobie jakiś potencjał i chce żeby służył on naszej sprawie, a nie dlatego, że miał ochotę zaprosić cię na herbatkę!- Lilly pochyliła się nad wielkim kufrem.
-Zawsze mogę uciec…- zaczęła Nazleen, jednak Lilly przerwała jej:
-Właśnie, że nie możesz. Widziałaś tamte namioty na skraju polany? To posterunki wartownicze. Ostrzegają przed nadejściem wroga i zapobiegają dezercjom… Podoba ci się?- podniosła krótką, zieloną, haftowaną złotą nicią na brzegach tunikę. Nazleen zacisnęła szczęki. Lilly westchnęła.
-Nazleen, wiem doskonale jak się czujesz. Przeżywałam to samo. Ty jednak masz lepiej, bo potrafisz wytrzymać w trudnych warunkach. Ja byłam szlachcianką, więc pomyśl jak ja musiałam się czuć, kiedy powiedziano mi, że już nigdy nie wrócę do moich przyjaciół… Ale obiecuję ci: nie pozwolę cię skrzywdzić… To jak z tą tuniką?
-Ładna- burknęła dziewczyna z gniewną miną. Usiadła na pobliskim stołku i pogrążyła się w rozmyślaniach. Nie miała zamiaru zostawać dłużej wśród tej bandy rozbójników, jednak Lilly mogła mieć rację…
Czekała ją ciężka bitwa.
-A to?- Lilly podsunęła jej pod niemal sam nos jasnobrązowe spodnie z jakiegoś miękkiego, nieznanego Nazleen materiału i skórzany pasek ze srebrnymi zdobieniami.
-Może być…- przyznała niechętnie dziewczyna, wciąż pogrążona w swoich rozmyślaniach.
Kobieta podeszła do niej z wybranymi ubraniami. Wskazała na grubą zasłonę.
-To idź tam i się przebierz. Potem wróć tu to zajmiemy się twoją fryzurą.
Nazleen skinęła ponuro głową i ruszyła we wskazaną stronę. Znalazła się w niewielkim pokoiku z malutkim oknem. Niepewnie przez nie wyjrzała.
Na zewnątrz było bardzo wysoko…
-Wszystko dobrze?- zawołała Lilly.
-Tak!- dziewczyna powoli zaczęła się przebierać. Po chwili wyszła do kobiety. Lilly oceniła ją krytycznym spojrzeniem.
-O wiele lepiej- stwierdziła i podsunęła Nazleen stołek. -Siadaj- poleciła i podniosła niewielkie drewniane pudełko. Stanęła za dziewczyną i zaczęła majstrować przy jej włosach. Chwilę później podała jej kryształowe zwierciadło -I jak?
Nazleen siedziała w milczeniu. Jej kruczoczarne włosy zostały starannie rozczesane i oczyszczone z wplątanych tam niewiadomo kiedy i w jakich okolicznościach listków i gałązek. W zamian Lilly wplotła kilka zielonych wstążek, parę kolorowych koralików i trochę piór jakiegoś drapieżnego ptaka. Całość robiła niesamowite wrażenie.
-Zaskakujące…- mruknęła dziewczyna. Dostrzegła w lustrze, że Lilly uśmiecha się z dumą. Wstała.
-I co teraz?
-Skoro Sosenka mówi, że jesteś dobra, to trzeba się przekonać czy ma rację… Na ogół ma, ale nie zawadzi sprawdzić… Dlatego spotkasz się teraz z Kobanem- Lilly zaprosiła ją gestem do wyjścia –Spotykamy się na dole!- krzyknęła za nią, gdy dziewczyna wyszła…

***

Nazleen zamilkła na chwilę. Trencien westchnął ciężko.
-Nie miałem pojęcia, że to tak się odbywa…- mruknął. Wojowniczka spojrzała na niego z zaciekawieniem.
-To znaczy?
-On chciał powiedzieć że, myślał, że takie bandyckie społeczności powstają jako spontaniczna zbieranina wyrzutków społecznych, nad którymi niespodziewanie ktoś przejmuje dowodzenie i zaczyna podjudzać ich przeciwko miłościwie im panującemu władcy. Prawda, Trencien?- powiedziała Opal tonem znawcy. Książę skrzywił się słysząc jej słowa.
-A ty? Wiedziałaś jak to jest? Od samego początku?- Nazleen postanowiła bronić Trenciena.
-Prawie. Zaskoczyło mnie tylko to, że porywali też ludzi z miast.
Nazleen uśmiechnęła się gorzko.
-Tam jest najwięcej ludzi z potencjałem- powiedziała. –Przynajmniej tak twierdził Sosenka…- dodała ciszej.
Wtedy do celi weszło trzech kuchcików i wręczyło więźniom posiłek złożony z trzech kromek chleba, miski wodnistej zupy i połówki sera. Gdy wyszli Trencien uśmiechnął się ironicznie.
-Baron może jest piękny jak stuletni trup, ale przynajmniej nie zamierza nas zagłodzić. Naprawdę godne podziwu…- powiedział i zabrał się za jedzenie.
Jedli w zupełnej ciszy, każdy pogrążony w swoich rozmyślaniach. Nazleen analizowała w myślach dzisiejsze wydarzenia. Nagle podniosła głowę.
-Zamierzacie to tak zostawić?
-Co masz na myśli?- książę odstawił pustą miskę i zabrał się za ser. W głowie wojowniczki kłębiły się tysiące pomysłów. Odetchnęła głęboko.
-Nie planujecie żadnej ucieczki?- zapytała, patrząc uważnie na mężczyznę. Opal roześmiała się sztucznie.
-Ty chyba żartujesz! Niby jak mamy uciec? Nawet służba chodzi tutaj z trzema strażnikami, a za paski mają wetknięte sztylety! Znalazłaś się w sytuacji bez wyjścia! Trencien włada mieczem tylko teoretycznie o sztylecie czy nożu nie wspominając. A ty ledwo trzymasz się na nogach, więc z ciebie tez nie było by pożytku!- czarodziejka niemal krzyczała. Nazleen nie zamierzała jednak rezygnować:
-A ty? Jesteś magiem i chyba coś potrafisz.
Kobieta wyciągnęła do niej ręce.
-Myślisz, że te bransolety założyłam dla ozdoby? Wyobraź sobie, że nie! To czarne złoto! Blokuje wszystkie impulsy magiczne i uniemożliwia jakiekolwiek działania magiczne! Dlatego ja tez jestem bezużyteczna pod tym względem!
Wszyscy ponownie pogrążyli się w rozmyślaniach. I nie były to wesołe myśli.
-Ale…- Nazleen nie zamierzała się poddawać, jednak Opal natychmiast ją uciszyła:
-Nie ma żadnego „ale”. Późno już. Idźcie spać!
Dziewczyna położyła się na pryczy z gniewną miną. Nie chciała słuchać osoby, która traktuje ją jak jakąś smarkulę. Lecz niespodziewanie zmorzył ją sen.
Znalazła się na rozległej łące wypełnionej po horyzont ludźmi. Wszyscy mieli blade twarze i puste spojrzenie. Parę kroków przed nimi stała czarnowłosa dziewczynka z wiankiem na głowie. Ubrana była w białą przewiewną sukienkę. Wyglądała jak mała druidka.
-Witaj, Nazleen.
-Witaj. Kim jesteś?- dziewczyna przyglądała się wszystkiemu z zainteresowaniem. Druidka zrobiła w jej stronę kilka małych kroczków i powiedziała:
-Jestem ciszą. Jestem tęsknotą. Jestem odpoczynkiem. Jestem smutkiem. Jestem łzą żalu…- wyciągnęła w stronę Nazleen zakrwawione dłonie. –Bo to ja jestem Śmiercią- tam gdzie stała dziewczynka pojawiła się dorosła kobieta w czarnej sukni. Na wyciągniętych dłoniach nadal lśniła krew.
Nazleen cofnęła się, ale wpadła na jakiegoś człowieka. Teraz bladzi ludzie wypełniali całe dostępne miejsce poza niewielkim polem, w którym stały Nazleen i…
Kobieta podała wojowniczce czarny sztylet.
-Ja jestem śmiercią, a ty moją posłanką. Posłanki nie powinny być uwięzione- głowa kobiety zmieniła się w ludzką czaszkę. Śmierć dotknęła Nazleen kościstym palcem tuż obok lewego oka…
Dziewczyna obudziła się z krzykiem.
Na sąsiedniej pryczy Trencien przewrócił się z boku na bok mrucząc coś cicho.
Nazleen nagle zauważyła, że w zaciśniętej pięści trzyma czarny sztylet. Podniosła go na poziom oczu.
Był na swój sposób piękny. Drzemała w nim jakaś moc. Miał wyryte runy wzdłuż całego ostrza, a rękojeść była zrobiona z dziwnego materiału, który idealnie przylegał do dłoni i zapobiegał poślizgowi. W dodatku sztylet był bardzo lekki.
Nazleen na próbę wykonała parę ciosów. Jeszcze nigdy nie wyprowadzała pchnięć tak łatwo…
Wstała z pryczy i cicho podeszła do śpiącej Opal. Spojrzała na jej bransolety z czarnego złota i kierowana niezrozumiałym impulsem uderzyła.
Rozległ się cichy jęk pękającego metalu i bransoleta rozpadła się na kilkaset drobnych odłamków. Opal poruszyła gwałtownie głową i obudziła się.
-Co ty robisz?!
-Cicho, bo obudzisz Trenciena. A teraz wyciągnij drugą rękę- dziewczyna pewniej chwyciła rękojeść. Czarodziejka przyjrzała się jej z uwagą.
-Skąd masz ten sztylet?- zapytała, wyciągając dłoń. Nazleen wzruszyła ramionami.
-Nie jest ważne skąd go mam, tylko czy potrafię się nim posługiwać. A odpowiedź na to pytanie brzmi tak- oparła i uwolniła Opal od drugiej czarnej bransolety. Następnie sprawdziła czy ostrze się nie wyszczerbiło. Z zaskoczeniem i ulgą odkryła, że nadal jest ostre jak brzytwa.
-I co teraz?- Opal rozcierała nadgarstki. Nazleen wzruszyła ramionami.
-Teraz ty przejmujesz dowodzenie. Ja już swoje zrobiłam.
-Zgodzę się jeśli powiesz mi skąd masz ten sztylet- czarodziejka uniosła nad dłoń maleńki płomyk i uśmiechnęła się z zadowoleniem. Dziewczyna zmarszczyła brwi i po chwili odparła:
-Jestem posłanką, a posłanki nie powinny być uwięzione…
Opal przyglądała się jej w ciszy. Wydawało się, że ponownie ocenia Nazleen. Następnie westchnęła cicho i pokręciła głową.
-Obudź Trenciena i razem zastanowimy się co robić- podeszła do drzwi i w zamyśleniu pogładziła je dłonią.
Tymczasem Nazleen pochyliła się nad śpiącym księciem i przyjrzała się mu z uśmiechem. W sumie był całkiem przystojny… Dziewczyna zachichotała i wymierzyła mu lekki policzek. Mężczyzna obudził się natychmiast.
-A to za co?- zapytał z wyrzutem. Nazleen puściła do niego oko i wyjaśniła powody niespodziewanej napaści. Trencien z ożywieniem wstał z pryczy i podszedł do mruczącej cicho pod nosem Opal.
-Jakie są rozkazy?
-Siedzieć cicho i mi nie przeszkadzać!- czarodziejka nakreśliła palcem zawiły znak na drzwiach i cofnęła się. Nagle celę wypełnił lekki zapach siarki, a z żelaznych drzwi zostały jedynie syczące cicho kawałki nadtopionego metalu. Trencien gwizdnął z uznaniem.
-Jak długo trzeba się uczyć żeby umieć coś takiego?- zapytał z podziwem. Opal uśmiechnęła się tajemniczo.
-Bardzo długo… Kto wie, czy nawet masz tyle lat…
-Skoro mam trzydzieści jeden lat to… Chwila! Opal ile ty właściwie masz lat?!- krzyknął zaskoczony książę. Dziwny uśmiech nie zamierzał znikać z ust czarodziejki.
Nazleen odchrząknęła.
-Nie wiem czy zauważyliście, ale mamy otwarte drzwi i…
-Tak, tak wiem. Już idę!- Trencien machnął zniecierpliwiony ręką i dumnym krokiem wyszedł z celi. Nagle dobiegły stamtąd stłumione przekleństwa. Czarodziejka nie przestała się uśmiechać, a nawet cicho zachichotała.
-Pierwsza rada…

***

-… zawsze rozglądaj się dookoła kiedy wychodzisz z nieznanego domu na nieznanym terenie- ktoś wyszeptał Nazleen do ucha, trzymając ją w delikatnym, ale silnym uścisku. Dziewczyna szarpnęła się.
Sama nawet nie wiedziała jak doszło do napaści. Stanęła na ziemi przy pniu drzewa, gdy ktoś nagle ją zaatakował, co naprawdę ją zirytowało.
Jeszcze raz szarpnęła ramionami, co nareszcie dało zamierzony skutek. Odwróciła się aby spojrzeć na napastnika.
-Och, nie złość się tak, bo to szkodzi urodzie, której tobie z resztą nie brakuje…- stała naprzeciw wysokiego mężczyzny z gęstą, czarną brodą, haczykowatym nosem i wesołymi, zielonymi oczami. Nieznajomy skłonił się lekko. –Mam nadzieję, że nie przestraszyłem cię zbytnio.
-Wcale mnie nie przestraszyłeś!- zaperzyła się dziewczyna. Czarnobrody pokiwał wyrozumiale głową.
-No tak… Takich jak ty nie łatwo przestraszyć… To ty jesteś nową przyjaciółką Sosenki?
Nazleen w ogóle nie uważała się za przyjaciółkę Sosenki… Co najwyżej jeńca, albo kogoś takiego. Ale na pewno nie była jego przyjaciółką…
-Nie- odparła stanowczo. Czarne brwi mężczyzny powędrowały w górę.
-Nie? Więc kim jesteś? Nie zaliczasz się chyba do grupy Dam, prawda? Chociaż z taką urodą… Nieważne. Jestem Lozz.
-Hej, Lozz! Już się do niej przyczepiłeś?- zza pnia wyszła uśmiechnięta Lilly. Mężczyzna puścił do niej oko i odwzajemnił uśmiech.
-Czy ja wyglądam jak Effel? A poza tym Sosenka mówił, że jest dobra, więc przyszedłem się sprawdzić, czy mi się przyda… Niestety. Może silna jest, ale w ogóle nie uważa na to, co robi. W dodatku nie potrafiłaby się chyba poruszać w ciemności bezgłośnie. Beznadziejne wyczucie…- Lozz machnął ręką i poklepał leciutko Nazleen po policzku –Mimo wszystko jest śliczna i nawet jeśli nic nie będzie umiała, to może zawsze zostać z nami jako jedna z Dam…- uśmiechnął się przebiegle i uciekł przed groźnym spojrzeniem Lilly. Kobieta westchnęła.
-Jak wioskowy podlotek…
-Kim on jest?- zapytała Nazleen, stwierdzając, że Lilly może być jedyną osobą, z którą mogłaby nawiązać przyjazne stosunki. Kobieta spojrzała na nią czujnie.
-Dowodzi grupą naszych złodziei i szpiegów. Był jednym z pierwszych, którzy zostali sprowadzeni…- Lilly uśmiechnęła się z rozbawieniem. –I jestem pewna, że nikt z rodziny za nim nie płakał. Z tego, co opowiadał to raczej… Z resztą to nieważne. Może to i lepiej, że się nie nadajesz? Może…
-Macie własnych szpiegów?!- krzyknęła ze zdziwieniem Nazleen. Lilly zachichotała.
-No jasne! Jak myślisz, dlaczego nikt dotąd nie dowiedział się o położeniu naszego miasteczka? Mamy szpiegów w każdym mieście, miasteczku i wiosce, która mogłaby zainteresować się naszą spokojną społecznością.
-Nie wiedziałam…- Nazleen z zainteresowaniem przyglądała się ludziom będącym na terenie „miasteczka”. Ilu z nich mogło być szpiegami?
-I bardzo dobrze! To znaczy, że są dobrzy w tym, co robią- kobieta ruszyła wolnym krokiem w stronę największego namiotu, stojącego pod starą brzozą. Tuż przed nim siedział siwowłosy staruszek z szarymi oczami i długim nosem. Uśmiechał się z wyraźnym rozbawieniem. Lilly stanęła przed nim w lekkim rozkroku.
-Witaj Koban. Jak tam twoje stare kości?
-Dzień dobry, Lillyan. A co do moich starych kości, to może przekonamy się jak sobie z nimi poradzisz?- oparł mężczyzna wesoło. Lilly pokręciła przecząco głową.
-Raczej podziękuję. Wciąż pamiętam jak ostatnio wylądowałam na ziemi zaraz po tym jak pozbawiłeś mnie sztyletu.
-Stary dziadyga, a powalił taką młodą, piękną i nadzwyczaj utalentowaną kobietę! Jakim cudem? Wyjaśnisz mi to Lillyan?- zapytał Koban z szerokim uśmiechem. Kobieta roześmiała się głośno.
-Najwyraźniej taka była wola bogiń- powiedziała i machnęła dłonią. –Ale nie przyszłam tu by wspominać dawne niepowodzenia…
-Wcale nie takie dawne…
-… tylko, abyś zobaczył naszą nową towarzyszkę.
-Dobrze. Zobaczmy…- Koban wstał i podszedł do Nazleen, przy okazji przyglądając się jej uważnie. –Miałaś kiedykolwiek w rękach jakąkolwiek broń?
-Nie. Oprócz grubego kija, którym ćwiczyłam z kuzynami, gdy przyjeżdżali…- odpowiedziała dziewczyna lekko zakłopotana. Staruszek zamyślił się i na chwilę zniknął w swoim szałasie. Wyszedł z mieczem owiniętym w skórę. Podał jej go ze słowami:
-Zobaczymy jak skuteczne okazały się te ćwiczenia…- nagle w jego ręku pojawił się miecz, którego ostrze również było owinięte skórą. Zaatakował dziewczynę niespodziewanie zwinnie i szybko.
Nazleen czuła się tak, jakby to wszystko działo się w zwolnionym tempie. Cios. Atak. Obrona… I znowu to samo. Nagle miecz Kobana wylądował u stóp zaskoczonej Nazleen, a czas ponownie zaczął płynąć w normalnym tempie.
-Tylko gruby kij, tak?- zapytał zdyszany mężczyzna. Na polanie zapadła grobowa cisza.
-Ja naprawdę nigdy nie miałam w dłoni miecza!- krzyknęła przerażona dziewczyna.
-To dlaczego mój leży na ziemi, a ty nie masz nawet przyspieszonego oddechu?
-Sosenka mówił, że jest dobra, ale nie miał chyba pojęcia jaki potencjał wypatrzył…- wyszeptała Lilly. Koban przytaknął.
-Jeszcze nigdy nie spotkałem kogoś, kto potrafiłby tyle, co ona i to bez ćwiczeń… Bez ćwiczeń!
Nazleen stała z przerażeniem malującym się na twarzy. Co się stało?
-Jak masz na imię, dziecinko?- zapytał Koban, gdy zamieszanie powstałe po walce ucichło.
-Nazleen…
-Nigdy tego nie robiłem, ale też nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak ty… Myślę, że Sosenka nie będzie miał nic przeciwko… Słuchaj, chcę cię szkolić osobiście- oznajmił starzec. Wszystkie twarze spojrzały na niego z zaskoczeniem. Po chwili pełnej kłopotliwego milczenia Lilly powiedziała:
-Chcesz ją szkolić… osobiście? Nie zgodziłeś się na to w przypadku Poela i teraz zamierzasz to zrobić?
-Tak. Czy to takie dziwne? A ty? Czy chciałabyś żebym został twoim nauczycielem, Nazleen?
-Ja… Nie wiem…- dziewczyna spuściła wzrok z zakłopotaniem. Jednak nagle podjęła decyzję. –Tak. Chcę zostać twoim uczniem.
Wtedy podszedł do niej rudobrody krasnolud- Kelhoff –i poklepał ją przyjacielsko po łokciu.
-Nauka nauką, a może masz ochotę na pieczonego królika przy naszym ognisku?

***

Okazało się, że Trencien wsadził stopę w żelazne pozostałości drzwi. Gorący metal przepalił but i sparzył skórę. Poparzenie okazało się na szczęście niegroźne, ale but nadawał się już tyko do wyrzucenia. Książę kręcił nad nim ze zrezygnowaniem głową.
-Takie dobre buty! Gdzie ja teraz dostanę buty takiej dobrej jakości?
-Cicho bądź! Najpierw musimy się wydostać, a dopiero potem zastanowisz się skąd wziąć nowe!- skarciła go Opal i ostrożnie ruszyła w stronę schodów.
Wszystko szło nadzwyczaj łatwo. I to właśnie najbardziej niepokoiło Nazleen.
-Gdzie są strażnicy?- muczała do siebie.
Gdy stanęli przy drzwiach wyjściowych z lochów niespodziewanie usłyszeli głośne krzyki i hałas bitewny.
-Coś się dzieje! Nie zmarnujmy takiej szansy!- powiedziała Opal i zaklęciem wyważyła drzwi.
Na zewnątrz trwała zaciekła walka. Żołnierze w krwiście czerwonych mundurach barona bili się z nieznanymi Nazleen żołnierzami w żółto-czarnym umundurowaniu. Opal, Nazleen i Trencien przestępowali nad trupami, starając się być niezauważonymi. W pewnym momencie wojowniczka zdjęła z martwego oficera jego buty i podała je księciu. Trencien zrobił zniesmaczoną minę.
-Ty chyba nie chcesz żebym ubrał coś, co było na trupie!
-Jeśli wolisz chodzić tylko w jednym bucie…- Nazleen wzruszyła ramionami. Mężczyzna zaczął bić się z myślami. Jednak po chwili wziął buty z rąk dziewczyny, krzywiąc się i kręcąc głową.
-To uwłaczające…
Opal uśmiechnęła się tylko kpiąco i ruszyła w stronę wyjścia.
W końcu stanęli w szerokim korytarzu z marmuru. Na jego końcu były wielkie, drewniane, rzeźbione drzwi z żelaznymi okuciami. Trencien i Opal uśmiechnęli się radośnie.
-Już tylko te drzwi dzielą nas od wolności!- wyszeptał książę. Nazleen pokręciła głową.
-Jeśli potrafisz je otworzyć… Spójrz!- wskazała na skomplikowany system zamków i wielki kołowrót otwierający drzwi. Opal prychnęła pogardliwie i wzniosła wysoko ręce. Jej palce zaczęły lekko lśnić, a drzwi zadrżały.
-Niech to szlag!- wrzasnęła wściekle czarodziejka. –Mają magiczne zabezpieczenia!
Nazleen przyjrzała się dokładnie drzwiom…
„…a ty moją Posłanką…”
…wyciągnęła czarny sztylet, schowany w cholewie buta…
„…Posłanki nie powinny być uwięzione.”
…i uśmiechnęła się do siebie nieprzyjemnie.
-Spróbuj jeszcze raz, Opal- powiedziała i chwyciła mocniej rękojeść. Coś w jej głosie wymagało natychmiastowego posłuchu. Czarodziejka wzruszyła ramionami i ponownie uniosła ręce.
W chwili, gdy zaklęcie uderzyło w drzwi, w drewnie tkwił już rzucony przez Nazleen sztylet. Nastąpiła krótka eksplozja…
-To było niesamowite! Jak to zrobiłaś?- krzyknął zachwycony Trencien. Nazleen z uśmiechem przeszła obok by odszukać swój sztylet wśród szczątków drzwi.
-Ten sztylet skupia na sobie działania magiczne…- wyszeptała Opal i podeszła do dziewczyny. –Skąd go masz?
-Czy to takie ważne?- odpowiedziała pytaniem wojowniczka. Czarodziejka pokręciła głową i cała trójka wyszła z ogarniętej walką twierdzy barona Clodhy’ego.

***

Wędrowali przez kilka godzin. Trencien, kiedy w pewnym momencie Nazleen wręczyła mu buty zdjęte z jakiegoś trupa, uniósł się dumą i honorem, jednak w końcu przeważyła jego przemarznięta stopa. Gdy nadeszło gorące południe rozsiedli się w cieniu wysokiego drzewa.
-I co teraz?- zapytał Trencien po chwili milczenia.
-Na mnie nie patrz. Ja tu przyszłam z armią, więc nie mam pojęcia gdzie moglibyśmy pójść dalej- powiedziała Nazleen, kładąc się na ziemi. Opal oparła się o pień drzewa i oznajmiła:
-Mam w okolicy znajomego. Moglibyśmy udać się do niego i… pomyśleć co robić dalej.
-A ty, Trencien? Nie chcesz wrócić do siebie? Do swojego królestwa?- wojowniczka przewróciła się na plecy. Książę pokręcił energicznie głową.
-Jeszcze nie oszalałem. O wiele bardziej ciekawe wydaje mi się życie podobne do twojego. A mojemu ojcu możemy wysłać list, o tym kto go zdradził i mnie porwał, a potem bestialsko zamordował. Szczątki oczywiście spalił, aby ukryć ślady…- mężczyzna rozmarzył się. Nazleen rzuciła w niego połamaną gałązką.
-Chciałbyś umrzeć jako książę Funignum, czy jako zwykły chłopak znikąd?- spytała. Trencien zamyślił się.
-Nie wiem. Pomyślę o tym. A ten czas umili mi twoja opowieść.
-Jaka opowieść? Nie jestem wioskowym bajarzem!- oburzyła się dziewczyna. Książę zachichotał.
-Mówiłem o historii twojego życia!
-Aha. Dobrze… A więc, gdy Koban wreszcie uznał, że jestem już gotowa do akcji…

***

-Bierz ten miecz, który zawsze ci się tak podobał. Dziś idziesz na swoją pierwszą akcję- powiedział stary nauczyciel, wchodząc do pokoju dziewczyny wczesnym rankiem. Nazleen podciągnęła kołdrę pod brodę.
-To może dasz mi się przynajmniej porządnie ubrać? To, w czym jestem nie nadaje się do oglądania…
-Domyślam się!- odparł mężczyzna z dziwnym uśmiechem i kilka razy pstryknął chudymi palcami. Dziewczyna nabrała głośno powietrza.
-To nie tak, jak myślisz!
-Nie?- Koban uniósł nieznacznie brwi. Dziewczyna wykrzywiła się do niego i całkowicie schowała się pod kołdrą. Dosłyszała jeszcze szczery śmiech wychodzącego nauczyciela, a potem drzwi zatrzasnęły się głośno. Dopiero wtedy wyskoczyła z łóżka i stanęła przed lustrem.
-Ty naprawdę źle wyglądasz- stwierdziła i zaczęła z roztargnieniem szperać w swoim wielkim kufrze. Chwilę później szarą tunikę zastąpiła jedwabna zielona bluzka i brązowe spodnie ze złotym wzorkiem na skraju nogawek. Nazleen szybko wsunęła nogi w skórzane półbuty i w biegu wplatając we włosy kilka piór i kolorowych koralików, weszła do magazynu broni, gdzie czekał na nią Koban.
-Już gotowa? Tak szybko?- zapytał.
-Bardzo śmieszne. To jak z tą akcją?
-Oj, nie tak prędko! Akcja dopiero w południe, a teraz czas na trening.
-Kto tu będzie trenował? Na ostatnim treningu wylądowałeś na ziemi- przypomniała mężczyźnie Nazleen, nie mogąc usunąć z ust lekkiego kpiącego uśmieszku. Starzec pogroził jej kościstym palcem.
-Uważaj, Ptaszynko, bo twój ostry język w końcu porani też ciebie. A teraz bierz ten miecz i broń się!
Nazleen podniosła leżący obok niej długi, smukły miecz ze złoconą rękojeścią. Chwyciła go mocno i stanęła w lekkim rozkroku. Koban przypuścił wściekły atak. Dziewczyna jednak z łatwością sparowała cios i przystawiła ostrze do piersi zaskoczonego starca.
-Niebywałe…- mruknął Effel, wchodzący lekkim krokiem do środka. –Pierwszy raz widzę pokonanego mistrza Kobana…
-Bo mistrz Koban woli cierpieć i przegrywać w ukryciu!- roześmiała się dziewczyna opierając miecz o podłogę koło stopy. Nauczyciel szepnął coś o bezczelności młodzieży i cicho wycofał się w cień.
-Słyszałem, że dzisiaj idziesz z nami na swoją pierwszą wyprawę sroki- powiedział Effel. Nazleen schowała miecz do pochwy i przytroczyła go sobie do bioder.
-Kiedyś musiało to nastąpić. Koban szkoli się tu już dwa lata i chyba ma mnie dość- stwierdziła. Chłopak uśmiechnął się przebiegle.
-To może zostawimy go sam na sam z jego cierpieniem i odwiedzimy Kelhoffa? Słyszałem, że ma dzisiaj wielkiego dzika na ogniu…
-Nigdzie nie idziesz! Musisz jeszcze trenować…- Zaczął oburzony Koban, podchodząc od nich. Nazleen machnęła lekceważąco ręką.
-Dość ćwiczeń na dziś! Jest to całkowicie zbędne, a ja mam ważne sprawy do załatwienia- powiedziała, naśladując głos Lilly. Nauczyciel westchnął i odszedł do swoich zajęć.
Gdy później Nazleen i Effel podeszli do namiotu krasnoluda powitał ich znajomy gwar i hałas ucztujących rozbójników. Po chwili zza starej lipy wyszedł rudobrody krasnolud. Światełka w jego oczach świadczyły o tym, że przy ognisku stosunkowo niedawno odkorkowano beczułki z winem. Gdyby wino popłynęło wcześniej Kelhoff nie szedłby o własnych siłach.
-Witam Opierzonych!- zawołał, podnosząc w górę drewniany kubek, z którego wylało się wino. –Przyłączycie się do nas? Dzik jest pyszny! Sileon wie jak i co upolować!
Sileon był elfem- banitą, jednym z założycieli bandyckiej społeczności, jaka rozwinęła się lesie. Równocześnie to on, jako jedyny, był uważany przez wrogów rozbójników za osobę, która przeniknęła do bandytów jako szpieg, agent i najemny skrytobójca. Sileon, mówiąc o tym, zawsze pokładał się ze śmiechu.
-Bardzo chętnie. Wino już płynie?- powiedział Effel z przebiegłym uśmiechem.
Krasnolud machnął mocarną ręką, rozchlapując przy tym prawie cały trunek, jaki pozostał mu w kubku.
-Caaaaaaaałyyyyyyyymiiiiiii stuuuuuumieniaaaaaaaamiiiiiiiii!- zaśpiewał chrapliwie i lekko się zataczając odszedł w stronę małej, drewnianej budki, służącej za toaletę.
-Czyli zabawa trwa…- stwierdziła Nazleen i ruszyła w stronę ogniska. Kiedy podeszła bliżej, rozległy się chóralne okrzyki:
-Nazleen! Chodź tu do nas, ty nasza kochana Ptaszynko!
Jak zwykle najgłośniej wrzeszczał Poel- wielki, silny i barczysty mężczyzna o pogodnej, okrągłej twarzy, zielonych oczach i szerokim uśmiechu. Dziewczyna wiedziała, że Poel rozpytuje o nią praktycznie wszystkich, ale na razie nie przeszkadzało jej to. Można by powiedzieć nawet, że poniekąd ją to bawiło i sprawiało przyjemność.
Usiadła tuż obok Sosenki, który podał jej pełny wina kubek i uśmiechnął się porozumiewawczo.
-Idziesz dziś z nami na akcję, Ptaszynko? To nie pij za dużo, bo potem nie nadasz się na nic- mruknął. Wtedy dosiadła się do nich Nevana- niziutka kobietka o ciemnoszarych, długich, spiętych w luźny kucyk włosach, niebieskich oczach i wąskich ustach.
-Jak ci idzie strzelanie z łuku, Ptaszynko?- spytała, biorąc od Effela wino. Nazleen skrzywiła się. Kobieta trafiła w słaby punkt.
-Tak jak za pierwszym razem. Nie jestem taka dobra w strzelaniu. Wolę miecz. Łuk zostawiam tobie- odparła i upiła łyk ze swojego kubka. Nevana wzruszyła ramionami.
-No cóż… Trudno. Ale mimo wszystko miło byłoby mieć w swoich szeregach jakiegoś Opierzonego. Jesteście nieźli…
-A Mija? Już niedługo zostanie jedną z Opierzonych- Effel włączył się do rozmowy.
-Wciąż nie mogę zrozumieć jak wy stworzyliście tą swoją grupę. Kiedy ja zorganizowałem swoją, to po paru tygodniach się rozpadła. A wasza istnieje już od ponad roku i nic złego się w niej nie dzieje- zauważył Sosenka, pociągając solidnie wina ze swojego kubka. Effel wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
-Bo nie miałeś u siebie Ptaszynki. Kiedy Hunnog zaczął sprawiać kłopoty, wzięła go na stronę i nagadała mu do słuchu. Gdy to nie poskutkowało po prostu oskubała go przy wszystkich, mówiąc, że nie nadawał się do nas od samego początku, ale tolerowała go tylko dlatego, że ktoś musiał spełniać rolę błazna. Później już nikt nie sprawiał problemów- powiedział.
Nazleen doskonale pamiętała sprawę Hunnoga. Początkowo myślała, że trochę przesadziła, ale kiedy reszta Opierzonych przyszła jej pogratulować charakteru i stanowczości podniosła się na duchu. Pamiętała też, że po paru dniach od wyrzucenia Hunnog przyszedł do niej z przeprosinami. Spodobało jej się to, jednak nie pozwoliła mu wrócić do grupy.
-Inaczej wszyscy zaczęliby rozrabiać i to byłby koniec Opierzonych- oznajmiła. Nevana przeciągnęła się leniwie i spojrzała w niebo.
-Już prawie południe. Najwyższy czas się przygotować…- mruknęła i wstała od ognia.

***

-Zdecydowałem!- przerwał opowieść Nazleen Trencien, podnosząc nagle wysoko ręce. –Zostaję z tobą! Mam już dość królewskiego życia!
-Nie może być…- powiedziała Opal, uśmiechając się dziwnie. Książę uniósł dumnie głowę.
-Właśnie, że tak!
-Chwila! Jesteś pewien, że ja chcę twojego towarzystwa?- zapytała Nazleen, patrząc przebiegle na Trenciena. Mężczyzna odwzajemnił spojrzenie.
-Nie masz wyjścia. Z jednej strony jestem księciem, a z drugiej… jak się do kogoś przyczepię to nie ma na mnie siły- oznajmił ze śmiechem. Wojowniczka pogroziła mu palcem.
-Nie zapominaj, że ty posługujesz się mieczem tylko w ludowych przekazach, a ja naprawdę to umiem, więc w razie problemów to możemy porozmawiać inaczej!
-Jak?- książę zrobił niewinną minę. –Oskubiesz mnie przy wszystkich jak Hunnoga?
-Ja byłam w wojsku i znam o wiele ciekawsze sposoby pozbywania się natrętów niż publiczne pozbawianie godności- oznajmiła dziewczyna, nie przestając się przebiegle uśmiechać. Kąciki ust Opal uniosły się lekko w górę.
-To zabrzmiało groźnie.
-Czysty przypadek- odparła wojowniczka. Trencien spojrzał na nią błagalnie.
-Proszę! Zgodzisz się? Ja nawet nauczę się władać mieczem, tylko nie karz mi wracać na dwór!
-Nawet? A co na tym dworze jest takiego strasznego, że cudownie odnaleziony książę nie ma ochoty do niego wracać?- spytała Nazleen. W oczach Trenciena pojawiła się desperacja.
-Ty sobie nie wyobrażasz jak okrutnie nudne może być życie takie, jak moje. Porwanie było jedyną rozrywką jaka mi się przytrafiła, a teraz chcesz odebrać mi możliwość normalnego życia?- zapytał, wywołując tym samym lekko kpiący uśmiech na ustach Opal.
-Normalne życie… Co ty wiesz o normalnym życiu?
Nazleen zerknęła na czarodziejkę z zamyśleniem, lecz kobieta tylko wzruszyła ramionami i odwróciła wzrok.
-A co ty właściwie potrafisz, Trencien?
-Umiem jeździć konno, opatrywać lekkie rany…
-No dobrze! Zobaczymy czy nadążysz… Gdzie mieszka ten twój przyjaciel, Opal?- dziewczyna wstała z ziemi. Czarodziejka wskazała ręką kierunek.
-Trzy dni drogi stąd w tym kierunku leży niewielkie miasteczko. Tam mieszka Juwenlg.
-Więc spotkamy się za dwa dni. Ja muszę jeszcze coś zrobić…
-Coś związanego z tym sztyletem?- zapytała Opal przyglądając się wojowniczce uważnie.
-Możliwe- odparła Nazleen i odeszła w kierunku, z którego przyszli.

***

Dwa dni później Opal i Trencien zobaczyli Nazleen siedzącą w cieniu przydrożnego drzewa. Dziewczyna miała wplecione we włosy kilka piór, a ubrana była w zieloną bluzkę z wełny i brązowe spodnie z samodziału. Uśmiechała się.
-Załatwiłaś- stwierdziła Opal. Dziewczyna pokiwała głową.
-Masz pióra we włosach- zauważył Trencien. Nazleen przekrzywiła głowę.
-Źle wyglądam?
-Nie! Ale po prostu nie miałem pojęcia, że żyją tutaj takie ptaki- książę usiadł obok wojowniczki. Uśmiech dziewczyny stał się drapieżny.
-Na wolności nie, ale baron miał w swojej ptaszarni zadziwiającą kolekcję pięknych ptaków…
-A jednak poszłaś do niego… Będzie długo wspominał twoją wizytę- powiedziała Opal, siadając na trawie. Nazleen pokręciła głową.
-Nie będzie. Właściwie nie miał przed sobą większych perspektyw. Jak go opuszczałam, to jedyną perspektywą jaka mu pozostała to pogrzeb…
-Nie! Ty chyba nie…- Trencien spojrzał na nią z mieszanką przerażenia i zaskoczenia w oczach.
-Gdybyś chociaż raz musiał myśleć w taki sposób jak ona, to zrozumiałbyś dlaczego to zrobiła- stwierdziła czarodziejka i zerknęła na wojowniczkę. –To przez ten sztylet, prawda?
-W pewnym stopniu- odpowiedziała Nazleen i wstała z ziemi. –To jak? Idziemy do tego Juwenlga?
-Gdy będziemy na miejscu… pozwolisz mi zbadać twój sztylet?- zapytała po chwili marszu Opal. Nazleen uśmiechnęła się do niej promiennie.
-Jeśli chcesz… Ale i tak nic się o nim nie dowiesz… Ten sztylet jest częścią większego Planu.
-Skąd możesz to wiedzieć?- czarodziejka spojrzała na dziewczynę z ukosa. Wojowniczka wzruszyła ramionami i wzniosła oczy ku niebu.
-Ona mi to powiedziała- stwierdziła i przyspieszyła kroku.
Wieczorem ujrzeli w oddali słabe światła miasteczka, do którego zmierzali. Opal zarządziła postój.
-Jutro rano wejdziemy do miasta. Teraz jest już za późno i wartownicy nie wpuściliby nas- powiedziała i położyła się na ziemi.
-Nazleen… Powiedziałaś, że jeśli nadążę za wami to będę mógł zacząć szkolenie u ciebie- przypomniał się książę. Wojowniczka skończyła rozpalać niewielkie ognisko i spojrzała na niego z zaciekawieniem.
-Pamiętam. Masz jakiś sztylet?
-Nie- Trencien zaczął poklepywać się znacząco po kieszeniach. –W końcu byłem w niewoli! Zabrali mi wszystko, czym mógłbym ich zaatakować…
-Inna sprawa, że to było zupełnie niepotrzebne, bo i tak nie umiałbyś się posłużyć jakąkolwiek bronią- mruknęła ironicznie Opal. Nazleen obdarzyła ją chłodnym spojrzeniem, poklepała księcia pocieszająco po ramieniu i podniosła z ziemi dwa drewniane drągi.
-Na początek musi nam wystarczyć to…- stwierdziła, podając jeden z nich księciu.
Początkowo Trencien nie do końca rozumiał wydawane mu instrukcje, ale po pół godzinie pojmował już prawie wszystko doskonale.
Po godzinnym treningu książę opadł zdyszany na ziemię.
-I tak będziemy ćwiczyć codziennie?- wydyszał. Nazleen uśmiechnięta usiadła obok niego i pokręciła głową.
-Nie. Treningi będą jeszcze dłuższe, ale nie chciałam cię męczyć za pierwszym razem.
Trencien jęknął i położył się na trawie. Po chwili wśród nocy rozległo się ciche chrapanie. Wojowniczka podeszła do ogniska i usiadła obok Opal. Czarodziejka spojrzała w stronę, skąd rozlegało się chrapanie Trenciena.
-Nie musiał tak mocno ćwiczyć, prawda?
-Nie. Ale gdyby nie był zmęczony, to mógłby pomyśleć, że walka jest łatwa, prosta i przyjemna. A tak nie jest. Więc jeśli jutro też będzie chciał ćwiczyć i przez następne dni też, to oznacza, że nasze małe książątko jednak się nadaje…- dziewczyna wrzuciła w ogień leżącą obok niej suchą gałązkę. Zapadło długie milczenie.
-Co ty właściwie robiłaś, gdy cię nie było?- zapytała w końcu Opal. Nazleen bezmyślnie wpatrywała się w ogień.
-Odbyłam poważną rozmowę… I uświadomiłam sobie, że posłańcy mają wiele obowiązków…- odparła i westchnęła ciężko. –Ale cóż… Późno już. Idę spać. I tobie też to radzę.

***

-Naprawdę cieszę się, że cię widzę, Opal!- wykrzyknął Juwenlg, starszy, łysiejący mężczyzna o stalowoszarych oczach i szerokim uśmiechu przyczepionym do wychudłej twarzy. – Nawet nie masz pojęcia jak bardzo!
-Mi też jest bardzo miło z powodu naszego ponownego spotkania, przyjacielu.- powiedziała Opal i uśmiechnęła się serdecznie.- Pozwól, że przedstawię ci Nazleen i Trenciena, towarzyszy moich dotychczasowych wędrówek w twoim kierunku.
-To zapraszam do środka. Mam tu tyle miejsca, że na pewno się pomieścimy!- stwierdził mag i wpuścił nowoprzybyłych do wnętrza swojego obszernego domu.
Wieczorem Opal wyszła na wielki balkon Juwenlga i zastała tam siedzącą na poręczy Nazleen. Podeszła do niej cicho.
-Jutro pełnia- zauważyła, patrząc na księżyc. Wojowniczka pokiwała głową.
-Wiem- Nazleen w zamyśleniu spojrzała na trzymany w dłoni czarny sztylet. Coś w jej postawie niepokoiło Opal; Nazleen, którą poznała w celi barona Clodhy’ego była zupełnie inna.
-Coś cię dręczy. To ten sztylet, prawda?
-Przyjdę do ciebie jutro w nocy i dopiero wtedy porozmawiamy. Dziś byś mi nie uwierzyła- oznajmiła dziewczyna i zeskoczywszy z balustrady, ruszyła ku przydzielonemu jej pokojowi. Czarodziejka patrzyła za nią przez chwilę, gdy nagle podszedł do niej Trencien.
-Muszę koniecznie zbadać ten jej sztylet- powiedziała Opal, bardziej do siebie niż do księcia.
-Martwię się o nią, Opal.
-Ja też- kobieta jakby nie usłyszała rzewnej nuty, jaka wkradła się w wypowiedź Trenciena. -Ale miejmy nadzieję, że w końcu jej to przejdzie…
Po chwili milczenia Opal wróciła do swojego pokoju, zostawiając mężczyznę samego.
Następnego dnia Trencien jak zwykle dopadł Nazleen zaraz po śniadaniu i zaczął prosić ją o kolejną lekcję fechtunku. Dziewczyna odwróciła się do niego z uśmiechem. Książę spojrzał na jej twarz uważnie.
-Nie miałem pojęcia, że zamierzałaś sobie zrobić tatuaż- powiedział. Wojowniczka spojrzała na niego z nieukrywanym zaskoczeniem.
-O co ci chodzi, Trencien? O jakim tatuażu ty mówisz?
-Lepiej chodź do Opal, może będzie miała jakieś zwierciadło…- stwierdził mężczyzna i pociągnął za sobą wojowniczkę w stronę pracowni przydzielonej czarodziejce na czas pobytu u Juwenlga. Zastukał dyskretnie w grube dębowe drzwi, które po chwili uchyliły się ukazując twarz czarodziejki.
-Czego chcesz, Trencien? Nie widzisz, że pracuję?- zapytała, groźnie marszcząc brwi.
-Myślę, że powinnaś to zobaczyć- odparł książę i wepchnął Nazleen do pracowni. Czarodziejka spojrzała na dziewczynę obojętnie, a następnie podeszła do mężczyzny.
-Nic nie widzę- powiedziała cicho, jednak na tyle głośno by łatwo można było usłyszeć jadowitą nutę. Trencien uśmiechnął się do niej nieprzyjemnie.
-Spójrz jeszcze raz i przyjrzyj się uważnie- polecił. Widać było, że pomiędzy nim, a Opal toczy się pojedynek na spojrzenia. W końcu Nazleen klasnęła głośno i powiedziała stanowczo:
-Jeśli za chwilę nie przestaniecie to stanie się coś strasznego!
-Czy mogłabyś nie przeszkadzać?!- krzyknęli na nią równocześnie. Dziewczyna wzruszyła beztrosko ramionami i już miała wypowiadać pierwsze słowo, gdy Opal krzyknęła:
-Na boginie!
-Mówiłem, ale jak zwykle…- zaczął Trencien z uśmiechem samozadowolenia, jednak czarodziejka przerwała mu:
-Czy ty wiesz, co ten symbol oznacza?
-Czy w końcu się dowiem, o co wam chodzi?!- krzyknęła zniecierpliwiona Nazleen. Miała już serdecznie dość ciągłych kłótni pomiędzy Opal i Trencienem.
-Poczekaj, miałam tu gdzieś jakieś lustro…- powiedziała czarodziejka i zniknąwszy na moment w zakamarkach swojej pracowni, powróciła niosąc ze sobą odłamek lustrzanej tafli. Wręczyła ją Nazleen.
-Nic nie wi…- zaczęła dziewczyna, gdy nagle jej wzrok padł na smoliście czarny wizerunek startującego do lotu kruka tuz koło jej lewego oka. Odsunęła od niego niesforny kosmyk czarnych włosów, który częściowo go zakrywał. –Na boginie…
-No właśnie- Opal odebrała od niej lustro i jeszcze raz przyjrzała się uważnie jej twarzy.
-Może nie jestem specjalistą od heraldyki, ale nie widzę w tym ptaku nic strasznego- oznajmił Trencien, przerywając niezręczną ciszę, jaka zapadła w pracowni.
-To symbol nadchodzącej wojny lub nagłej śmierci…- wyszeptała przerażona Nazleen. Opal uśmiechnęła się wymuszenie.
-Dobrze, że nie widać tego od razu, bo masz czarne włosy…
Nazleen zasłoniła włosami wizerunek kruka i wybiegła z pracowni.
-Teraz przynajmniej wiemy, co ją gryzło przez ostatnie dni- powiedział ze smutkiem Trencien. Czarodziejka pokiwała głową z zamyśleniem malującym się na drobnej twarzy.
-Ale teraz my musimy pomóc jej w pozbyciu się jej obowiązku Posłannictwa. Od początku nie podobało mi się to słowo i teraz proszę!- ponownie pokiwała głową. –No cóż. Idę po Juwenlga. Może on będzie wiedział, co robić…
-A ja?
-Nie wiem. Rób, co chcesz, ale nie przeszkadzaj mi w pracy- odparła Opal i szybko wyszła szukać Juwenlga.
Trencien westchnął i ruszył w kierunku drzwi do pokoju Nazleen. Zapukał cicho.
-Jeśli to ty, Trencien, to możesz wejść. Ale nie próbuj mnie pocieszać, bo tego nie zniosę!- dobiegło ze środka. Książę wzruszył ramionami i powoli otworzył drzwi. Nazleen siedziała w otwartym oknie i wpatrywała się w zamyśleniu w błękitne niebo.
-Nazleen, ja…
-Wiem po co przyszedłeś. Ale uwierz mi, pocieszenie jest ostatnią rzeczą jaką mi teraz potrzeba- powiedziała dziewczyna i spojrzała na niego przenikliwie. Trencien zdusił w sobie pragnienie, żeby się skulić pod tym wzrokiem.
-Porozmawiajmy- zaproponował, desperacko usiłując przerwać niezręczne milczenie jakie zapanowało.
-O czy mielibyśmy rozmawiać?- przenikliwość w jej oczach zmieniła się w zaciekawienie. Książę odetchnął w duchu. Usiadł na łóżku, nie spuszczając wzroku z dziewczyny.
-O tobie. Nie dokończyłaś opowiadać swojej historii. Opowiedz, co było po twojej pierwszej akcji.
Wojowniczka uśmiechnęła się do wspomnień.
-Szczerze mówiąc…

***

-… nie było nawet tak źle, jak na pierwszy raz. Nie uwierzysz, ale widziałem kiedyś takiego nowicjusza, który zemdlał jak tylko usłyszał stukot kół wozu!- powiedział Effel, idący obok Nazleen. Dziewczyna roześmiała się, dołączając do ogólnego wybuchu wesołości.
-Pamiętam go- stwierdził Kelhoff, idący tuz przed Nazleen, niosący naręcze kosztowności zdobytych podczas napadu.- Opowiem wam o nim kiedyś, ale najpierw…- Zrzucił wszystko, co niósł na ziemię obok swojego namiotu. -… każdemu należy się działka za udział.
-Doskonale! Kto zaczyna tym razem?- Zapytał Hunnog, zacierając dłonie.
-Bądź pewien, że nie ty!- zaśmiał się Sosenka. –Tym razem zaczyna Ptaszynka. Jest nowa i coś się jej należy za to, że nie spanikowała.
-Sosenko! O czym ty mówisz?! Ptaszynka panikuje tylko wtedy, gdy musi strzelić z łuku!- powiedziała wesoło Nevana. Nazleen skrzywiła się, słysząc jej słowa.
-Bardzo śmieszne- stwierdziła i wyciągnęła ze stosu leżącej przed nią biżuterii srebrno-złoty naszyjnik z zawieszonymi na nim dwoma piórami zrobionymi z drobnych diamencików. –Wezmę to- oznajmiła i wycofała się, by zrobić miejsce innym. Po chwili dołączył do niej Effel z nowym pierścieniem na palcu wskazującym prawej ręki. Oboje usiedli pod rozłożystym klonem. Effel zaczął powoli wyciągać zaplątaną gałązkę z włosów Nazleen, a następnie dotknął delikatnie dłonią jej szyi. Dziewczyna pozwoliła mu na to, rozkoszując się jego dotykiem.
-Mówiłem ci już, że jesteś śliczna?- zapytał, przysuwając się do niej.
-Tak. Dwa lata temu, gdy Sosenka mnie tu przyprowadził- odparła i zamknęła oczy, poddając się pieszczocie.
-To pozwól, że powtórzę to jeszcze raz: jesteś śliczna, Ptaszynko- powiedział i pocałował wnętrze jej dłoni. Nazleen otworzyła oczy i spojrzała na niego.
-Ale ja ci nigdy nie mówiłam, że jesteś uroczy- oznajmiła i uśmiechnęła się lekko. Effel ponownie zaczął ją gładzić dłonią po szyi, a po chwili nachylił się i delikatnie pocałował w usta.

***

-Dlaczego się tak na mnie patrzysz?- Nazleen przerwała opowieść i przechyliła głowę, patrząc z zaciekawieniem na Trenciena.
-Nigdy nie mówiłaś, że byłaś z Effelem!- powiedział książę, czując, że się czerwieni. Wojowniczka nadal świdrowała go brązowymi oczami.
-Bo nigdy nie pytałeś! A z resztą… Czy to ważne?
-Nie. Już nie… Opowiadaj dalej…


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lakhibakshi dnia Pon 17:20, 20 Kwi 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lakhibakshi
Plutonowy



Dołączył: 05 Kwi 2009
Posty: 118
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z każdego możliwego continuum czasoprzestrzennego
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 17:21, 20 Kwi 2009    Temat postu:

Następnego dnia małe miasteczko zbójnickie aż huczało od plotek. Nazleen dziwnie się czuła ze świadomością, że jest ich głównym przedmiotem.
-Domyślam się, co oznaczają te wasze znacząco uśmiechnięte buźki, ale nie będę dochodzić szczegółów. I nie zamierzam tolerować tych niedwuznacznych uśmieszków rzucanych pod moim, albo Effela adresem. Zrozumiano?- powiedziała Nazleen na codziennym zebraniu Opierzonych. W tłumie rozległy się pomruki ogólnej zgody, ale dziewczyna doskonale wiedziała, że i tak zostanie zignorowana przez większą część grupy. Gdy wszyscy Opierzeni w końcu się rozeszli, tuż obok Nazleen pojawił się Kelhoff. Krasnolud uśmiechnął się do niej szeroko.
-Wiesz, Ptaszynko, nie chciałbym być nieuprzejmy, ale… Wiesz, jako jeden z twoich znajomych jestem wręcz rozdzierany przez bezczelnych plotkarzy… I nie chciałbym cię urazić moimi pytaniami, ale… Ile ty właściwie masz lat?
Nazleen zgromiła go wzrokiem zanim udzieliła odpowiedzi.
-Mam dwadzieścia cztery lata, ale nie spodziewałam się tego po tobie, Kelhoff. Taki doświadczony krasnolud, a stał się łatwym celem dla spragnionego sensacji tłumu.
-Niestety. Każdy wie, że jestem po prostu najlepszą kopalnią informacji. A co do tłumu, to masz rację. Jest spragniony jak demony. Dlatego zawsze im przypominam, że mnie suszy jeszcze bardziej!- powiedział i odszedł pokładając się ze śmiechu. Nazleen patrzyła za nim z rozbawieniem mieszającym się z politowaniem.
-Stary dobry Kelhoff. Życie bez niego byłoby takie nudne…- tym razem to był Effel. Dziewczyna odwróciła się do niego.
-Dlaczego nagle staliśmy się taką sensacją?- zapytała. Chłopak odgarnął z jej twarzy niesforny kosmyk włosów.
-Bo jedyne romanse, jakie się nawiązują w miasteczku powstają tylko u Dam. Taki związek, jak nasz jest rzadkością i wywołuje wiele emocji- wyjaśnił. Nazleen uśmiechnęła się figlarnie.
-Nawet Koban powiedział mi, że już najwyższy czas!
-Miał rację- stwierdził Effel i pocałował ją.
-Czy my się zbytnio nie afiszujemy?- spytała po chwili. Chłopak pokręcił przecząco głową i zaprowadził ją w cień starego buku. Gdy dziewczyna usiadła na jej kolanach wylądował malutki wróbel z gołębim piórkiem w dzióbku. Nazleen pogłaskała go delikatnie po opierzonym grzbiecie. Ptaszek wskoczył do ręki i położył tam pióro, które trzymał. Effel zauważył wróbla i uśmiechnął się szeroko.
-Wygląda na to, że Sileon przesyła ci pozdrowienia- zauważył, nie przestając się uśmiechać. Nazleen jeszcze raz pogłaskała ptaszka po łebku i położywszy go na trawie obok siebie, wplotła gołębie pióro we włosy.
-Wyglądasz cudownie- stwierdził Effel. Dziewczyna uśmiechnęła się błogo i oparła głowę na jego ramieniu.

***

-Za chwilę wzejdzie księżyc. Proszę cię, Trencien, idź już- powiedziała Nazleen, przerywając opowieść. Książę spojrzał na nią niepewnie.
-Jesteś tego pewna?
-Trencien! Nie chcę, żebyś mnie teraz widział!- Nazleen niemal krzyczała. Mężczyzna podniósł ręce w pojednawczym geście.
-Dobrze! Już idę!- odparł i zaczął się wycofywać w stronę drzwi. Gdy już miał zamykać, dobiegł go cichy głos Nazleen:
-Trencien…
-Słucham.
-Dziękuję ci. Dziękuję ci za to, że nie pozwoliłeś mi myśleć.
-Nie ma sprawy. Zawsze do twoich usług- odpowiedział nieco zmieszany książę, wychodząc. Po chwili puścił się biegiem do pracowni Opal. Zderzył się z czarodziejką na schodach.
-Gdzie tak biegniesz, Trencien?- zainteresowała się kobieta. Książę zgromił ją spojrzeniem.
-Dlaczego nie jesteś w pracowni? Nie wiesz, że Nazleen ma kłopoty z tym Posłannictwem?
-Nie umiem jej pomóc…- Opal lekko zwiesiła głowę. –Ale nie myśl, że nie próbowałam! Istnieją setki przypadków posłannictwa, ale na żaden nie ma sposobu! Nazleen musiałaby zostać zwolniona ze swojego obowiązku przez tą, która ją posłała!
-A gdybym poszedł do Śmierci i ją poprosił…?- Trencien uśmiechnął się nieprzyjemnie. Nagle Opal uderzyła go w twarz.
-Czy ty się w ogóle słyszysz?! Iść do Śmierci?! Oszalałeś?!- krzyknęła. Mężczyzna odskoczył od niej, trąc puchnący z wolna policzek. Wtedy z góry dobiegł ich szczęk otwieranych drzwi i u szczytu schodów pojawiła się odziana w czarny płaszcz Nazleen. Spojrzała na nich przelotnie i ubrawszy na głowę czarny kaptur, rozpłynęła się w powietrzu.
-Ona nie chce, żebyśmy się kłócili…- powiedział cicho Trencien. Czarodziejka pokiwała wolno głową. W końcu przerwała niezręczną ciszę, jaka zapadła, mówiąc:
-Szukanie Śmierci byłoby czystą głupotą, ale jeśli chcesz, to mogę przywołać ją do Kręgu. To jest bezpieczniejsze niż bezsensowne wystawianie się na…- urwała i ruszyła do swojego pokoju. Jednak Trencien zastąpił jej drogę.
-Chwileczkę! Miałaś przywołać…
-Słuchaj, Trencien. Przywoływanie Śmierci do Kręgu jest na razie bezcelowe, bo istnieje duże prawdopodobieństwo, że zjawi się Nazleen. Musimy poczekać aż miną cztery dni i dopiero wtedy możemy próbować!- powiedziała Opal i odsunąwszy z drogi księcia, zamknęła się w pokoju.
Cztery godziny później obudził ją stuk wbijanego w blat stołu sztyletu. Otworzyła oczy i od razu zauważyła sterczący ze stołu sztylet Nazleen. Runy wyryte na ostrzu lśniły błękitnym blaskiem. Usiadła na łóżku i spojrzała w oczy posłance Śmierci.
-Wiem, co chcesz zrobić- oznajmiła Nazleen, siadając na stole obok sztyletu. Zdjęła kaptur i rozpuściła włosy. Opal nie spuszczała z niej wzroku.
-Trencien koniecznie chce cię zwolnić z obowiązku posłannictwa. To jego pomysł- stwierdziła obojętnie.
-Nie możecie Jej przywołać! To wbrew zasadom!- krzyknęła wojowniczka i dla podkreślenia swoich słów uderzyła pięścią w stół.
-Powołując cię na posłańca ona też złamała zasady. A co do Kręgu… Każde zgromadzenie magów może przywołać Śmierć dla własnych celów- czarodziejka uśmiechnęła się z triumfem. Nazleen nachyliła się do niej i zmrużyła groźnie oczy.
-Jeden mag nie stanowi zgromadzenia- zauważyła. Wyraz triumfu na twarzy Opal pogłębił się.
-Chyba zapominasz, że jest tu dwóch magów. Ja i Juwenlg- powiedziała. Nazleen skłoniła głowę i westchnęła.
-Ale ja naprawdę nie potrzebuję pomocy. Od nikogo- oznajmiła i rozpłynęła się w powietrzu. Opal jeszcze przez chwilę wpatrywała się w pustkę przed sobą i nagle wyskoczyła z łóżka, ubrała się i pobiegła do pracowni.
Czekała ją pracowita noc.

***

To była naprawdę poważna bójka, która powoli przeradzała się w otwarte starcie z użyciem ostrych narzędzi. Nazleen stała obok i przyglądała się temu obojętnie. Doskonale wiedziała, co się stanie.
Jeden cios.
Odbiła się do ściany, o którą się opierała i podeszła do osłupiałego młodzieńca z rozciętym gardłem.
-Chodź. Tutaj już nie istniejesz- powiedziała do niego i wskazała mu świetlisty otwór, który niespodziewanie zmaterializował się obok niej. Chłopak spojrzał na nią z zaskoczeniem.
-Ale jakim cudem? Przecież jestem o wiele lepszym szermierzem od nich wszystkich razem wziętych!
-Będziesz miał całą wieczność na zastanawianie się nad tym. Chodź- Nazleen popchnęła go lekko w stronę przejścia. Widać było, że chłopak jest przerażony.
-Jesteś Śmiercią?- zapytał tuż przed wkroczeniem do tunelu. Dziewczyna pokiwała głową.
-Można tak powiedzieć.
-Nie tak powinnaś wyglądać- stwierdził i wtedy korytarz się zamknął. Nazleen jeszcze przez chwilę stała, zastanawiając się nad sensem jego słów, jednak w końcu ruszyła przed siebie.

***

Minęły cztery dni. Trencien siedział w pokoju Nazleen, gdy nagle drzwi się otworzyły i do środka weszła wojowniczka. Książę zerwał się na równe nogi wyrazem zakłopotania na twarzy.
-Eeee… Witaj, Nazleen- powiedział, spoglądając na nią niepewnie. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego słabo i usiadła na łóżku.
-Witaj, Trencien. Co słychać?
-Wszystko w porządku… A ty nie jesteś zmęczona? No wiesz… po…- książę urwał i skulił się pod spojrzeniem Nazleen.
-Nie, Trencien, nie jestem zmęczona. Posłannictwo nie męczy w sensie fizycznym. A poza tym to nie mam ochoty o tym rozmawiać. I nie myśl, że nie wiem o twoich zamiarach!- rzuciła gniewnym tonem.
-Miło cię znowu widzieć, Nazleen- powiedziała Opal, która niespodziewanie pojawiła się w drzwiach. Wojowniczka zerknęła w jej kierunku, uśmiechając się wymuszenie.
-Ciebie też- odparła i na powrót zwróciła się do Trenciena. –Pamiętasz jak ci powiedziałam, że nie potrzebuję pocieszenia? Pomocy potrzebuję w tym samym stopniu.
-No cóż… trudno. Ale mimo wszystko, skoro nie jesteś zmęczona… To może zgodzisz się na jeszcze jedną lekcję fechtunku?- rzekł Trencien, a wyraz zakłopotania na jego twarzy jeszcze bardziej się nasilił. Nazleen uśmiechnęła się szeroko.
-Jeszcze nie masz dość?- zapytała. Książę pokręcił przecząco głową i wyprowadził dziewczynę z pokoju. Opal doskonale wiedziała, że Trencien dał jej tym samym czas, na utworzenie Kręgu. Czarodziejka ruszyła do swojej pracowni, jednocześnie wzywając Juwenlga.
Mieli niewiele czasu.

***

-No, dalej, Trencien! Nie machaj tak bezcelowo tym sztyletem tylko mnie wreszcie zaatakuj!- krzyczała Nazleen do zmachanego Trenciena. Mężczyzna poruszał bronią w żółwim tempie, jednak robił to tak uparcie, że wojowniczka musiała przyznać, że kiedyś może się jego szybkość poprawi. W końcu książę rzucił swój sztylet do stóp dziewczyny i podniósł ręce do góry.
-Mam już dość- oświadczył i usiadł na ziemi. Nazleen uśmiechnęła się do niego z pobłażaniem i usiadła obok.
-Jesteś aż tak bardzo zmęczony, czy po prostu leniwy?- zapytała. Książę wykrzywił się do niej.
-Naprawdę bardzo śmieszne. Ha, ha, ha…- powiedział i podniósł sztylet do poziomu oczu. –Czy kiedyś będę przynajmniej w połowie tak dobry jak ty?
-Jeśli będziesz wystarczająco dużo ćwiczył to może nawet mi dorównasz- stwierdziła dziewczyna. Trencien rzucił jej przebiegłe spojrzenie.
-Ty nie musiałaś wcale ćwiczyć- przypomniał. Uśmiech wojowniczki stał się jeszcze szerszy.
-Trzeba było powiedzieć to Kobanowi. Męczył mnie przez całe dwa lata, zanim wypuścił mnie na pierwszą akcję. Mimo iż to zawsze jego broń lądowała na ziemi. Ale nie martw się. Strzelania z łuku nie opanowałam do dziś!- oznajmiła. Trencien ponownie się skrzywił.
-To mnie pocieszyłaś. Nie ma co!- umilkł, lecz moment później dodał- Zobaczysz! W końcu będę lepszy od ciebie!- podrzucił sztylet do góry. Broń zawirowała w powietrzu, a po chwili wbiła się pionowo w podłogę, ledwo omijając nogę księcia. Nazleen roześmiała się i poklepała Trenciena przyjacielsko po ramieniu.
-Na pewno. Oczywiście, o ile wcześniej nie okaleczysz się własnym sztyletem!- stwierdziła, wstając. –Dobrze, a teraz wstań i walcz. Inaczej twoje marzenia o zbrojnej potędze legną w gruzach pod naporem nieumiejętności.
-Dałabyś już spokój. Naprawdę jestem zmęczony!- jęczał mężczyzna, podnosząc się do pionu. Brew Nazleen powędrowała do góry, ale nagle jej twarz rozjaśnił nagły promienny, uśmiech.
-A ja dopiero co się rozgrzałam. Trencien! Pozwolisz, żeby pokonała cię dziewczyna? A co z twoją męską dumą? Prosta wieśniaczka, a potrafi powalić wielkiego księcia Funignum?- mówiła, widząc, że w oczach mężczyzny pojawił się niewielki błysk. – No, dalej! Co by pomyśleli twoi poddani, wiedząc, że nie dasz rady zwykłej dziewczynie?
-Byliby zaskoczeni umiejętnościami dziewczyny!- krzyknął Trencien i zaatakował. Nazleen stwierdziła z zadowoleniem, że jego tempo się zwiększyło, a na twarzy pojawił się wyraz zaciętej determinacji. Zrobiła zgrabny unik od ciosu w bok i natarła z jeszcze większą siłą. Książę parował jej uderzenia z zadziwiającą skutecznością. W końcu jednak Nazleen przełamała jego obronę i przystawiła mu koniec ostrza do gardła.
-Nieźle- przyznała. –Może jeszcze będzie z ciebie wojownik.
-Czemu tak mówisz? Przecież to ja mam sztylet przy gardle, a nie odwrotnie- zauważył książę. Nazleen poklepała go lekko po policzku i schowała broń do pochwy na biodrze.
-Skoro stajesz się coraz szybszy i potrafisz walczyć dłużej niż minutę, to oznacza, że nadszedł czas na miecz- powiedziała i podała mu broń. Trencien spojrzał na dziewczynę niepewnie.
-A nie mógłbym zostać przy sztylecie? Samym?
-Jeśli chcesz zostać skrytobójcą, albo tawernianym zbirem…- wojowniczka wzruszyła ramionami. –Ale jeśli chcesz, to mogę cię nauczyć walki sztyletem oraz mieczem.
-To bardzo trudne?- zadając to pytanie, książę wyglądał jak mały chłopiec. Nazleen uśmiechnęła się ironicznie.
-Życie samo z siebie jest trudne.
-Jestem księciem i ułatwienia całkowicie mi się należą!- Trencien wyprostował się dumnie, mówiąc te słowa. Dziewczyna spojrzała na niego z ukosa nie przestając się ironicznie uśmiechać.
-Jesteś księciem?
-Tak!
-To może zakończymy tą rozmowę i wrócisz do swojego państwa? Tam przynajmniej możesz zastraszyć fechmistrza swoim tytułem. Na mnie to niestety nie działa… Więc jak jest z tym, co ci zaproponowałam?- Nazleen podrzuciła w dłoni miecz. Trencien popatrzył na nią smutnymi oczami.
-Ty mnie chyba naprawdę nie lubisz…- stwierdził. Wojowniczka roześmiała się serdecznie.
-Ależ lubię cię, Trencien! Nawet bardzo i właśnie dlatego nie chcę żeby pewnego dnia ktoś wsadził ci ostrze pod żebra, bo ty nie potrafiłeś się bronić!- powiedziała. Książę spojrzał na nią z przebiegłym wyrazem na twarzy.
-Nigdy się tak nie stanie- stwierdził.
-Dlaczego tak uważasz?
-Bo to właśnie ty będziesz mnie bronić!- tym razem to Trencien wybuchł głośnym śmiechem.
-Niedoczekanie twoje- mruknęła wojowniczka –A teraz czas na ćwiczenia z mieczem…
Minęły dwie godziny wspólnego treningu.
-O boginie…- Trencien padł plackiem na podłogę, nie wypuszczając jednak broni z rąk. Nazleen pochyliła się nad nim.
-Nadal zamierzasz zostać mistrzem fechtunku?- zapytała. Książę machnął bezsilnie dłonią ze sztyletem.
-Ja nawet nie wiem czy żyję, a ty zadajesz mi takie skomplikowane pytania?
-O jakich pytaniach on mówi?- do sali weszła Opal. Nazleen odgarnęła niesforny kosmyk czarnych włosów z czoła.
-Pytaniach bez odpowiedzi, które będą nieuniknione na drodze do jego mistrzostwa w fechtunku- powiedziała. Czarodziejka uśmiechnęła się kpiąco.
-Trencien i mistrzostwo w fechtunku? Jakoś nie mogę w to uwierzyć… Szczególnie widząc go teraz jak leży i ledwo dyszy.
-Ale nieźle sobie radzi. Potrafi już trzymać miecz i się nie skaleczyć!- oznajmiła wojowniczka z cieniem uśmiechu. Opal pokiwała głową.
-Sprytnie. A potrafi tak?- wzniosła w górę obie ręce, a miecz Trenciena wyrwał się z jego ręki i wzleciał w powietrze. Następnie wykonał pełny obrót i podleciał do Nazleen. Dziewczyna wyciągnęła swój miecz i skrzyżowała ostrza. Trencien usiadł i obserwował to z rosnącym zainteresowaniem.
Nazleen tymczasem nadal zmagała się z niewidocznym przeciwnikiem. W końcu czarodziejka opuściła ręce, a broń opadła bezwładnie na podłogę.
-I na tym moja wiedza militarna się kończy- powiedziała czarodziejka z szerokim uśmiechem.
-Sprytnie- Nazleen uśmiechnęła się do niej i odwróciła do siedzącego Trenciena. –Widzisz? Tak powinieneś walczyć.
-Jak na razie to chyba nie masz na co liczyć!- roześmiała się Opal i poklepała wojowniczkę po ramieniu. Dziewczyna uśmiechnęła się drapieżnie.
-Jak się za niego zabiorę…
-Paktujmy!- krzyknął przerażony Trencien, zrywając się z podłogi i podnosząc ręce w obronnym geście. Widząc to, Nazleen i Opal roześmiały się głośno.
Po chwili czarodziejka wzięła głęboki oddech i oznajmiła:
-Nie mogę dłużej tu zostać. Muszę jechać do Cannis pozałatwiać pewne sprawy. Juwenlg mówi, że możecie zostać, a ja z resztą w cale nie oczekuję, że pojedziecie ze mną… w końcu to cały miesiąc konnej jazdy…
-Na terenie jakiego państwa się obecnie znajdujemy?- Przerwał jej Trencien, jakby nagle coś sobie przypomniał.
-Meriendsu- odparła bez chwili wahania kobieta. Książę na moment zesztywniał.
-Nie wspominałaś nikomu kim jestem?- zapytał nerwowo. Czarodziejka spojrzała na niego z zainteresowaniem.
-Nie…
-To dobrze, ale mimo wszystko jadę z tobą. Cannis na początek powinno wystarczyć… Dlaczego nikt mi nie wspomniał, że wywieźli mnie do Meriendsu?- lamentował książę. Nazleen podeszła do niego.
-O co ci chodzi, Trencien? Co cię tak przeraziło?- spytała. Mężczyzna pokręcił głową i przyłożył palec do ust.
-To teraz nie ważne. Opal, mogę jechać z tobą?
-Żaden problem. Wyjazd za dwa dni. A ty, Nazleen? Jedziesz z nami, czy zostajesz? Wybór należy do ciebie- czarodziejka przekrzywiła lekko głowę. Wojowniczka zerknęła przelotnie na księcia i przytaknęła.
-Jadę z wami.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lakhibakshi
Plutonowy



Dołączył: 05 Kwi 2009
Posty: 118
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z każdego możliwego continuum czasoprzestrzennego
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 0:23, 27 Kwi 2009    Temat postu:

Wiem, że ostatnio wrzuciłam nieco za długi farg jak na raz, ale koniecznie chciałam dojść do momentu, w którym Trencien bierze po raz pierwszy do ręki miecz oraz sztylet Razz

Teraz będzie nieco mniej, ale [możliwe] częściej Wink

Enoy! Very Happy


Od chwili wyjazdu upłynął tydzień, a Trencien powoli zaczynał wykazywać znudzenie podróżą.
-O boginie, ale ta podróż się ciągnie!- narzekał. Nazleen i Opal spojrzały na niego groźnie.
-Nie zapominaj, że to właśnie ty sam zgłosiłeś się do udziału w tej podróży- fuknęła czarodzieja i popędziła nieznacznie konia. Książę zrównał się z nią.
-Ale nie miałem pojęcia, że może być tak nudno…- stwierdził. Kobieta zatrzymała się gwałtownie.
-To wracaj do Funignum! Tam na pewno mają dla ciebie przygotowane mnóstwo rozrywek, których my, osoby niższego stanu, nie potrafimy ci dostarczyć!- krzyknęła księciu w twarz. Nazleen podjechała do niej i położyła uspokajająco dłoń na ramieniu czarodziejki.
-Och, nie denerwuj się tak. Skoro Trencienowi brakuje rozrywek, to na najbliższym popasie zorganizuję specjalnie dla niego wzmożone ćwiczenia fechtunku. Takie naprawdę godne Wielkiego Księcia- powiedziała, patrząc na mężczyznę karcąco. Trencien zrobił obrażoną minę i odwrócił twarz w przeciwnym kierunku. Opal uśmiechnęła się słabo do Nazleen i wznowiła jazdę. Wojowniczka postanowiła jechać tuż obok niej, aby zapobiegać dalszym kłótniom pomiędzy przyjaciółmi. Książę zaś pozostawał lekko z tyłu, mrucząc coś gniewnie pod nosem.
-A teraz mi powiedz: dlaczego chciałaś, żebyśmy z tobą pojechali?- zapytała po chwili Nazleen.
-Wcale nie…
-Doskonale wiem, że mogłaś wyjechać, nie odzywając się do nas ani słowem. Więc albo tak się strasznie do nas przywiązałaś, że nie miałaś ochoty nas zostawić, albo jesteśmy ci do czegoś potrzebni- powiedziała wojowniczka, obserwując kobietę uważnie. Opal spojrzała jej głęboko w oczy.
-Dlaczego pytasz o to właśnie teraz, a nie tuż przed wyjazdem? Wtedy miałabyś możliwość wycofania się.
-Bo dopiero teraz sobie to uświadomiłam. I wcale nie zamierzam się wycofać!- odparła Nazleen.
-To uświadom sobie, że po prostu chciałam mieć jakieś towarzystwo w podróży, a poza tym tobie nie muszę się tłumaczyć- powiedziała Opal i, zacisnąwszy usta, spojrzała na linię horyzontu. Nazleen również rozejrzała się po okolicy.
Jechali przez nizinną krainę ciasno usianą polami i sadami. Większe skupiska ludzkie trafiały się niezwykle rzadko, częściej podróżnicy natykali pojedyncze domostwa. Nazleen miała wrażenie, że tutejsi ludzie nie przepadają za jakimkolwiek towarzystwem. Z reguły byli mili, gdy Nazleen, Opal i Trencien zatrzymywali się u nich, ale widać było, że jest to zachowanie poniekąd wymuszone. Oczywiście były takie przypadki, kiedy wieśniacy okazywali otwartą i szczerą przyjaźń (którą Trencien nazywał naiwną i bezmyślną, za co zawsze obrywał mocnego kuksańca od Nazleen i groźne spojrzenie od Opal), lecz podróżnicy już nie raz spotykali się z przypadkami, kiedy byli odganiani przez miejscowych wyzwiskami i groźbami.
Nastał wieczór czternastego dnia podróży. Opal zarządziła postój na jednej z niezasianych polanek. Gdy wreszcie obozowisko było gotowe, czarodziejka przywołała przyjaciół do siebie.
-Słuchajcie, mam wrażenie, że ktoś od dłuższego czasu nas obserwuje- oznajmiła. Nazleen rozejrzała się wokoło.
-Obserwuje… magicznymi sposobami? Czy po prostu zachowuje się jak zwykły człowiek, który ubzdurał sobie, że będzie jechał za trójką przyjaciół?- zapytała. Brwi Trenciena zmarszczyły się.
-Dlaczego nie zapytasz po prostu jakiego rodzaju jest ten szpieg?
-Bo szpieg nie pokazałby nam swojej obecności- odparła wojowniczka, skazując na smugę dymu, unoszącą się zza pobliskiego sadu. Książę pokiwał głową z uznaniem i ponownie spojrzał na Opal.
-Po prostu jedzie- wyjaśniła czarodziejka.
-Jak chcecie to mogę się tam zakraść i przyjrzeć się naszemu nowemu przyjacielowi- zaproponowała wojowniczka. Trencien i Opal zgodnie pokiwali głowami, a Nazleen znikła pomiędzy drzewkami owocowymi.
Po przejściu przez sad dziewczyna znalazła się na brzegu polanki uderzająco podobnej do tej, na której ona, Opal i Trencien rozbili swoje obozowisko. Na środku płonęło duże ognisko, przy którym siedział wysoki, krępy mężczyzna z dwoma rękojeściami mieczy wystającymi znad ramion. Nazleen ze swojej pozycji nie widziała jego twarzy. Po chwili zauważyła drugiego mężczyznę. Był niewysoki, miał rzednące brązowe włosy, długi, ostro zakończony nos, na którym spoczywały przekrzywione owalne okulary oraz wodniste, bladoniebieskie oczy. Siedział tuż przy linii drzew ze skrępowanymi grubą liną rękoma. Nazleen, wiedziona ciekawością, podeszła do niego cicho i, stanąwszy mu za chudymi plecami, wyszeptała prosto do ucha:
-Nie hałasuj jeśli ci zależy na własnej skórze- przystawiła mężczyźnie ostrze swojego sztyletu do miejsca, gdzie kręgosłup łączył się z czaszką. Nieznajomy poruszył się niespokojnie.
-Kim jesteś?- wyszeptał. Nazleen uśmiechnęła się do siebie.
-To wszystko zależy od tego, co zamierzasz zrobić. Na początek to ty powiesz mi kim jesteś- szepnęła. Mały człowieczek przełknął ślinę.
-Jestem doktor Colin Twice i jestem biologiem- powiedział cicho lekko drżącym głosem. Wojowniczka zerknęła przelotnie na mężczyznę siedzącego przy ognisku i zapytała:
-Biologiem? To jakiś rodzaj maga?
-Biolog to naukowiec badający zjawiska, zachodzące w przyrodzie- wyjaśnił Twice i niemal niedosłyszalnie westchnął.
-Ale po co je badasz?
-Żeby je zrozumieć!- wycedził Twice przez zęby. Był wyraźnie sfrustrowany pytaniami.
-To co tu robisz, siedząc pod tymi drzewami, biologu doktorze Colinie Twice?- spytała dziewczyna. Mężczyzna ponownie westchnął.
-Szczerze powiedziawszy, to sam nie wiem. Pracowałem spokojnie w swojej pracowni we Flick, gdy nagle pojawił się Archlenipos- Twice nieznacznie skinął głową w kierunku siedzącego przy ognisku mężczyzny- i przywlókł mnie tutaj. Jednak nie powiedział dlaczego i po co.
-Jesteś więźniem tego… Arche… Archleniposa?- dopytywała się dalej Nazleen.
-Tak.
-Czy ma on jakieś urządzenia do obserwacji? Wiesz jak obserwuje mnie i moich przyjaciół?- zapytała wojowniczka, cofając rękę ze sztyletem. Twice wziął głęboki oddech i rzekł:
-Ma tylko lunetę. Bardzo prymitywną, trzeba przyznać, ale chyba o wystarczającym zasięgu.
-Jak bardzo bym go rozdrażniła, gdybym cię uwolniła i zabrała ze sobą?- na twarzy Nazleen pojawił się drapieżny uśmiech. Mężczyzna wzruszył ramionami.
-Nie jestem pewien, ale wygląda na to, że z jakiegoś powodu… którego oczywiście nie jest dane mi znać… bardzo mu na mnie zależy. Więc wnioskuję z tego, że na pewno Archlenipos nie byłby zachwycony, gdybym niespodziewanie zniknął- stwierdził. Nazleen pokiwała głową i szepnęła:
-To zaczekaj tu. Może po ciebie wrócę.
-Raczej nigdzie się nie wybieram…- rzucił sarkastycznie Twice, ale Nazleen już szła szybkim krokiem w stronę swojego obozowiska. Po krótkim marszu stanęła przed czekającymi na nią Trencienem i Opal.
-No i? Czego się dowiedziałaś?- zapytał książę. Nazleen powtórzyła wszystko, co usłyszała od Twice’a i czego sama się dowiedziała z obserwacji. Gdy skończyła mówić zapadła niedługa chwila ciszy. Jako pierwszy przerwał ją Trencien:
-Kto to jest biolog?
-Biologia to nauka, która rozwinęła się ostatnimi czasy w Montusous. Co oznacza, że doktor Twice właśnie stamtąd pochodzi… Z drugiej strony biologia jest dość idiotycznym pomysłem- powiedziała Opal i zamyśliła się.
–Tylko po co temu Archleniposowi tak nieprzydatny osobnik jak biolog?
-To może ja przyprowadzę tu tego całego Twice’a i zapytamy go o to i owo?- zaproponowała Nazleen. Czarodziejka zerknęła na nią z powątpiewaniem.
-Jesteś pewna, że to bezpieczne? Co będzie jeśli przyjdzie za nim Archlenipos?- zapytała. Wojowniczka uśmiechnęła się do niej krzywo i wystawiła trzy palce.
-Ja potrafię doskonale walczyć mieczem i sztyletem, osobno i jednocześnie…- zgięła jeden palec –Ty jesteś czarodziejką, więc na pewno masz w zanadrzu jakieś przydatne zaklęcia…- zgięła drugi palec –A Trencien… Trencien najwyżej w napadzie paniki upuści miecz i sztylet na nogi przeciwnika, więc ma szanse go pokaleczyć…- trzeci palec schował się, tworząc razem z pozostałymi mocno zaciśniętą pięść, która wystrzeliła do przodu w prostym, acz bardzo silnym ciosie.- I ty, Opal, pytasz się, co będzie jeśli Archlenipos przyjdzie do nas w odwiedziny?- krzywy uśmiech zmienił się w pewną siebie minę człowieka, który jest w pełni przekonany, że ma wielkie szanse na wygraną.
-To, co o mnie powiedziałaś wcale nie było śmieszne- zauważył Trencien lekko urażonym tonem. Nazleen zerknęła na niego przelotnie, mówiąc:
-To nie miało być śmieszne…- na powrót zwróciła się do Opal –To mam iść po doktora Twice’a, czy nie?
-Idź. Tylko wracaj szybko. Wprawdzie jest już prawie noc, ale możesz nam być potrzebna- zgodziła się w końcu kobieta. Wojowniczka puściła do niej oko.
-Nie martw się. Jakby coś się działo to krzyczcie. Na pewno usłyszę- zapewniła ją i na powrót zagłębiła się w sad. Blask ogniska Archleniposa dostrzegła jeszcze przed tym, jak dotarła do miejsca, w którym zostawiła Twice’a.
-To znowu ja. I tym razem jestem tu, by cię zabrać ze sobą. Ale pamiętaj- żadnych głośnych dźwięków inaczej będę musiała cię zostawić… a nawet zabić…- wyszeptała i zgrabnym ruchem przecięła więzy mężczyzny. –A teraz wolno wstań, obróć się i cicho chodź za mną.
Twice posłusznie wykonał polecenie. Nie rozumiał dlaczego ta młoda dziewczyna chce mu pomóc, ale stwierdził, że kiedy będzie bezpieczny ona i jej wspomniani przez nią wcześniej przyjaciele wszystko mu wytłumaczą. Oczywiście o ile Archlenipos wcześniej ich nie powyrzyna…
-Jesteśmy prawie na miejscu- powiedziała Nazleen, będąca tuż przy skraju sadu. Moment później cała czwórka była w komplecie. Trencien przyglądał się nowoprzybyłemu ciekawie.
-Czy wszyscy biolodzy wyglądają tak jak ty?- zapytał.
-Trencien!- skarciła go Opal, a Twice stanął jak wryty. Nazleen spojrzała na niego przepraszająco.
-Nie słuchaj go. Ja nazywam się Nazleen, a obok mnie stoi Opal. Imię Trenciena pewnie już zdążyłeś usłyszeć…- przedstawiła wszystkich. Twice, nadal będący w lekkim zakłopotaniu, wywołanym pytaniem księcia, skinął nieznacznie głową.
-Colin Twice. Bardzo mi miło.
-Niestety nie możemy poczęstować cię wystawnym posiłkiem, bo Trencien zostawił większość naszych zapasów u jednego z wieśniaków- powiedziała Opal, prowadząc doktora do ogniska. Mężczyzna uśmiechnął się do niej.
-Myślę, że jestem w stanie temu zaradzić. Czy mogę dostać na chwilę wasz bagaż z jedzeniem?
-Dobrze…- zgodziła się niepewnie czarodziejka i poprowadziła Twice’a do koni i pakunków. Mężczyzna wziął do ręki sakwę z żywnością i szarpnął nią tak, jakby chciał ją rozerwać na dwoje. Jednak nagle trzymał w rękach dwa identyczne worki. Trencien, widząc to, zagwizdał z uznaniem.
-Niezłe. Czy ja też będę mógł się czegoś takiego nauczyć?
-Raczej nie. To umiejętność wrodzona- odparł Twice i ponownie rozmnożył sakwy. Opal dotknęła niepewnie nowego worka i zapytała:
-Jak ty to robisz?
-Myślę, że jest to coś w rodzaju przyspieszonej mitozy wszystkich komórek w jednym momencie- powiedział doktor i wzruszył ramionami.
-Przyspieszonej mi-to-zy?- przesylabowała Nazleen. Mężczyzna uśmiechnął się szeroko.
-W sumie to nieważne- rzekła Opal i usiadła przy ognisku. Po chwili pozostali dołączyli do niej.
-Nazleen, opowiedz mi ciąg dalszy swojej historii- poprosił nagle Trencien. Twice spojrzał na wojowniczkę ciekawie, a Opal ciężko westchnęła. Dziewczyna zerknęła na nią krzywo.
-Jak ci się nie podoba, to mogę nic nie mówić. Tylko powiedz.
-Milcz, Opal!- krzyknął rozkazująco książę. Czarodziejka uśmiechnęła się nieprzyjemnie i stwierdziła:
-Będę mówić kiedy i co tylko będę chciała, Trencien. A poza tym ja też jestem zainteresowana wcześniejszym życiem naszej drogiej Nazleen.
Mężczyzna odetchnął z ulgą i skinął na wojowniczkę, by ta zaczęła opowiadać. Nazleen wykrzywiła się do niego.
-Czy ty przypadkiem nie pozwalasz sobie na nieco za wiele? Chciałam zauważyć, że Funignum…- zaczęła.
-Proszę?- zaproponował nieśmiało Trencien. Dziewczyna zachichotała i zatopiła się we wspomnieniach.

***

Po miasteczku zbójnickim rozeszła się bardzo interesująca plotka.
„Szykuje się misja dyplomatyczna do króla Rafieldu.”
Wszyscy byli ciekawi kto i kiedy zostanie wysłany do „tego despotycznego tyrana Ducatusa”, ale tak naprawdę nikt nie miał ochoty nagle usłyszeć swojego imienia. Oczywiście poza paroma wyjątkami.
-A ty? Chciałabyś pojechać do miłościwego i poplotkować sobie na głupie tematy z Ducatusem przy jednym stole? Chciałabyś być posłem?- zapytał Effel, siedzący przy Nazleen pod rozłożystym dębem. Dziewczyna wzruszyła ramionami.
-Sama nie wiem. Kiedy byłam mała zawsze marzyłam, że jestem kimś ważnym na dworze. Z drugiej strony chciałabym zobaczyć pałac króla w Löwars. Podobno mają tam najpiękniejszą kryształową komnatę na całym świecie…
-Nie miałabyś nic przeciwko pojechaniu tam w roli posła?- Effel usadowił się wygodniej, a Nazleen oparła głowę na jego ramieniu.
-Nie. Z chęcią zobaczyłabym kawałek świata- odparła, ciesząc się delikatnym dotykiem Effela na policzku. Wtedy podszedł do nich Sileon. Usiadł naprzeciwko i spojrzał na nich swoimi przenikliwymi, brązowymi oczami.
-Chciałabyś uczestniczyć w poselstwie, Ptaszynko?- zapytał wreszcie. Nazleen odwzajemniła spojrzenie.
-To wszystko zależy od tego, kto by brał udział w tym poselstwie oprócz mnie- powiedziała. Elf złączył czubki szczupłych palców tuż pod linią cienkich ust.
-Załóżmy, że ja, Kelhoff i Amtague-She.
-Amtague-She?- zapytała zaskoczona Nazleen. –Przecież on jest…
-Niziołkiem- dokończył za nią Sileon. –Masz jakieś uprzedzenia rasowe?
Amtague-She był przywódcą bardzo nielicznej grupy niziołków, która zawsze trzymała się z dala od głównego nurtu życia rozbójnickiej społeczności. Mimo wszystko zawsze były szanowane i bardzo ceniono ich wysokie umiejętności. Amtague-She- najlepszy z nich, a jednocześnie najbardziej zamknięty na swoich nie-niziołczych towarzyszy, cieszył się największym respektem. Bardziej złośliwi czasami mówili, że im bardziej niedostępny dla otoczenia jest niziołek, tym lepszy jest z niego wojownik.
-Nie, skąd. Tylko dziwi mnie, że wybrano akurat jego. Jest taki skryty…- powiedziała Nazleen.
-Nie myl skrytości z małomównością, Ptaszynko- ostrzegł ją elf. Dziewczyna skinęła głową.
-Więc chciałabym pojechać z poselstwem. Dlaczego jednak zostały wybrane właśnie te osoby?
-Ja jestem jednym z założycieli, a poza tym oni uważają mnie za swojego człowieka…- elf uśmiechnął się z rozbawieniem.- Kelhoff to urodzony polityk- dużo mówi, a prawie w cale nie słucha. Ty jesteś inteligentna i potrafisz się szybko dostosować do nowych sytuacji, więc nie będziesz miała problemów z tamtejszymi dyplomatami. Amtague-She potrafi w odpowiednim momencie powiedzieć odpowiednie argumenty. Poza tym każde z nas reprezentuje wielorasowość naszego społeczeństwa, co powinno nam pomóc zważywszy na to, że w Rafieldzie szykuje się wojna domowa na tle rasowym, a my pokazujemy, że mamy sposób aby owej uniknąć- wyjaśnił. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego.
-Zapowiada się ciekawie. Dlatego nie darowałabym sobie, gdybym przegapiła coś takiego.
-To dobrze- stwierdził Sileon i, uśmiechnąwszy się dziwnie, oddalił się do swoich spraw.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lakhibakshi
Plutonowy



Dołączył: 05 Kwi 2009
Posty: 118
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z każdego możliwego continuum czasoprzestrzennego
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 21:35, 08 Cze 2009    Temat postu:

Hyh Very Happy
Coś tak trochę zaniedbałam zrzutkę ZS, ale nadrabiam Wink

Liczę na komentarze i uwagi Smile


Wtedy Archlenipos zaatakował. Nazleen zdała sobie sprawę, że twarz mężczyzny pokrywa siatka bladych blizn. Szybko wyciągnęła swój miecz z pochwy i zaczęła parować ciosy, aby wybadać umiejętności przeciwnika.
Twice skulił się i zamknął mocno oczy, spodziewając się okrutnej rzezi i ponownego zniewolenia.
Trencien stał oniemiały, zastanawiając się czy w ogóle powinien się ruszać.
Opal tymczasem przygotowywała odpowiednie zaklęcia i powoli obchodziła walczących, by znaleźć się za plecami Archleniposa i przez pomyłkę nie trafić czarem w Nazleen.
-Oddajcie Twice’a!- zażądał Archlenipos, wyprowadzając zdradzieckie cięcie na odlew z zamiarem rozpłatania Nazleen twarzy. Wojowniczka z łatwością zablokowała cios i zgrabnie kontratakowała, tnąc od dołu trudnym do sparowania sposobem.
-Będziesz musiał sam sobie go wziąć- wysyczała. Mężczyzna uśmiechnął się paskudnie.
-Żaden problem- oznajmił i zaatakował ze zdwojoną siłą. Nazleen zauważyła szykującą się do rzucenia zaklęcia Opal, więc pewna siebie przyspieszyła i w końcu prześlizgnęła się przez obronę Archleniposa. Klinga dziewczyny zagłębiła się w piersi napastnika, jednak nie dosięgła żadnych organów. Archlenipos skrzywił się, przerywając atak.
-W każdej chwili mogę dokończyć pchnięcie- ostrzegła Nazleen, zauważając w oczach mężczyzny żądzę mordu. Po chwili skinęła głową, a Opal rzuciła na Archleniposa zaklęcie ogłuszające.
-Nie chcę go zabijać. Przynajmniej na razie- powiedziała. Trencien pobiegł po liny, a następnie mocno skrępował nieprzytomnego mężczyznę.
-Poważnie go zraniłaś?- zapytał, patrząc na powiększającą się plamę krwi na skórzanym napierśniku Archleniposa. Nazleen pokręciła głową.
-Nie. Chociaż naprawdę mnie kusiło. Nie podoba mi się jego gęba- stwierdziła.
-Idź z Trencienem po konie i bagaże Archleniposa. Potrzebujemy dodatkowych koni, a w jego rzeczach możemy znaleźć coś wartościowego- zarządziła Opal, prostym czarem tamując upływ krwi nieprzytomnego mężczyzny. Nazleen skinęła głową i ruszyła z księciem zrealizować polecenie. Po chwili byli z powrotem.
-W jukach ma trochę jedzenia, za to posiada pękatą sakwę wypełnioną złotymi reesami- poinformowała dziewczyna.
-Potraktujemy to jako rekompensatę za to, że nas zaatakował- postanowiła czarodziejka. Nazleen i Trencien uśmiechnęli się do siebie.
-Czyżby Opal stała się pazerna na pieniądze?- zapytał książę, nie kierując tego pytania do nikogo konkretnego.
-To może zostawimy sakwę na drodze? Ten, kto ją znajdzie na pewno ucieszy się z tak wartościowego znaleziska- zaproponowała kobieta. Trencien zrobił przerażoną minę.
-Na boginie, nie!
-I to podobno ja jestem pazerna…- mruknęła czarodziejka. Nazleen roześmiała się i poszła przywiązać zdobyte konie obok ich własnych. Gdy wróciła zastała Twice’a z ożywieniem opowiadającego coś Opal i Trencienowi:
-… to odkryłem. Nie miałem czasu ogłosić tego innym biologom, bo cały czas wykonywałem badania, a w końcu zjawił się Archlenipos i trafiłem tutaj.
Nazleen z pewna dozą rozbawienia zauważyła, że książę wygląda na śmiertelnie znudzonego. Usiadła naprzeciwko niego i uniosła brew.
-Ach, Nazleen! Mogę cię prosić, abyś dokończyła swoją opowieść?- zapytał. Dziewczyna dostrzegła coś w jego szarych oczach, co sprawiało, ze jego prośba stawała się niemal błaganiem o ratunek. Uśmiechnęła się do niego szeroko.
-Dobrze… A może raczej wolałbyś posłuchać jeszcze trochę doktora Twice’a?- zapytała.
-Ależ proszę opowiadać. Ja już skończyłem- odparł Twice z beztroskim uśmiechem. Wojowniczka spojrzała na niego badawczo. Czy był aż tak naiwny i nie widział usilnych prób Trenciena na przerwanie jego nudnego wykładu?
-Dobrze… Kiedy wreszcie wyruszyliśmy…

***

-No i jak, Ptaszynko? Cieszysz się już podróżą?- zapytał szeroko uśmiechnięty Kelhoff, który wcześniej uparł się, że będzie jechał na dużym koniu, na którym wyglądał dość groteskowo. Nazleen odwzajemniła uśmiech.
-Cieszę się. W dodatku mam z kim prowadzić ciekawe rozmowy, więc czas mija mi przyjemnie- odpowiedziała. Rudobrody krasnolud potraktował jej słowa jako komplement i pochylił się konspiracyjnie. Nazleen musiała się pochylić jeszcze bardziej, bo głowa Kelhoffa znalazła się niemal na poziomie jej kolan.
-Ten cały Amtague-She w ogóle nie nadaje się do życia! Straszna z niego mrukwa!- stwierdził szeptem. –Nie to, co ja!- uderzył się zaciśniętą pięścią w pierś. Wojowniczka obdarzyła go pobłażliwym uśmiechem i poklepała po ramieniu.
-Nie ma drugiej takiej osoby, jak ty- powiedziała. Wtedy zrównał się z nimi Sileon.
-To prawda- przyznał. –Bo wszystkie osoby, które były do niego podobne zostały już dawno powieszone.
-Były za głupie i dały się złapać! Trzeba być mocnym w pomyślunku, nie tylko w gębie!- oznajmił wyniośle krasnolud i ponownie uśmiechnął się szeroko.
-Jednak ci mocni w gębie często potrafią zakrzyczeć tych mocnych w pomyślunku- powiedział filozoficznie Amtague-She, który niespodziewanie pojawił się obok przyjaciół. Nazleen spojrzała na niego z zaciekawieniem. Nigdy wcześniej nie słyszała głosu niziołka.
-Jak się nie umie rozróżnić jednych od drugich…- Kelhoff wzruszył mocarnymi ramionami. Zapadła niezręczna cisza. W końcu rudobrody krasnolud sięgnął do swoich bagaży i wyciągnął stamtąd bukłak z winem.
-Proponuję łyczek na poprawę humoru!- powiedział, wręczając go Nazleen. Wojowniczka uśmiechnęła się do niego.
-Czy ty zawsze masz jakiś mocniejszy trunek przy sobie?- zapytała. Kelhoff pokręcił przecząco rudą głową z przebiegłym błyskiem w oku.
-Gdy gdzieś jadę- mam. Gdy idę spać- mam. Gdy idę do przyjaciół- mam. Gdy się bawię- mam. Ale gdy idę tam, gdzie nawet sam miłościwy chadza piechotą- nie mam!- oznajmił. Nazleen zachichotała, upiła łyk wina z bukłaka i przekazała go niziołkowi.
-Tam to nikt nie ma- powiedział Sileon z rozbawieniem.
-A nie! Mój dziad ze strony ojca ma!- odparł ze śmiechem krasnolud.
-Ciekawą masz rodzinę- zauważyła Nazleen.
-Rodziny się nie wybiera, Ptaszynko- stwierdził krasnolud i pociągnął solidnie z bukłaka, który w międzyczasie trafił do jego rąk.
Trzy godziny później Sileon zarządził popas.
-Dwie godziny popasu i ruszamy. Nie możemy sobie pozwolić na jakiekolwiek opóźnienia.
-Wystarczy- powiedział Kelhoff, zeskakując z konia. Nazleen oddała Sileonowi lejce swojego wierzchowca i usiadła na przydrożnym kamieniu. Po chwili dosiadł się do niej Amtague-She.
-Dużo o tobie słyszałem, ale nigdy nie miałem okazji cię poznać- zaczął. Wojowniczka spojrzała na niziołka z zaciekawieniem. -Widziałem wiele razy jak ćwiczyłaś ze swoją grupą. Były tam również elfy i krasnoludy, co mnie trochę zaskoczyło, bo te rasy nieczęsto trenują z kimś spoza swojej rasy- kontynuował.
-Bardzo chętnie ćwiczę z przedstawicielami innych ras. Można się od nich sporo nauczyć- odparła Nazleen, bezwiednie przyjmując styl wypowiedzi niziołka. Amtague-She pokiwał brązowowłosą głową.
-Jeśli chcesz, to mogę pokazać ci parę sztuczek na wieczornym postoju- zaproponował. Wojowniczka z osłupieniem pokiwała głową. Niziołek uśmiechnął się do niej i odszedł. Wtedy dołączył do niej Kelhoff.
-Co ten stary milczek chciał od ciebie, Ptaszynko?- zapytał, podając dziewczynie bukłak z winem.
-Martwisz się o mnie, Kelhoff? Czy może jesteś po prostu zazdrosny?- Nazleen upiła łyk wina i uśmiechnęła się szeroko. Rudobrody krasnolud szturchnął ją lekko w żebra.
-Nie chcę żebyś stałą się taka, jak on. Tego bym nie przeżył. Nie wspominając już o Effelu- powiedział z błyskiem w oku. Tym razem to Nazleen zafundowała mu kuksańca.
-Effela w to nie mieszaj. A poza tym Amtague-She zaproponował mi tylko wspólny trening na wieczornym postoju.
-Ha! I jego ciekawość skusiła!- zawołał zadowolony z siebie krasnolud. Brew Nazleen powędrowała w górę.
-To znaczy?
-Ciekawość. Czysta ciekawość- odparł tajemniczo Kelhoff i napił się wina.
-Ostatnio jesteś w dość filozoficznym nastroju- zauważyła dziewczyna. Krasnolud wręczył jej bukłak i wzruszył ramionami.
W końcu Sileon postanowił jechać dalej. Akurat wtedy, gdy zaczął padać zimny deszcz.
-Niech to demony porwą taką pogodę- mruczał Kelhoff, naciągając kaptur na głowę. Nazleen ciasno zawinęła się w płaszcz.
-Mam nadzieję, że do wieczora przestanie. Nie mam ochoty spać w deszczu- powiedziała. Sileon skinął głową.
-Nikt nie ma.
Amtague-She zadarł wysoko głowę i przyglądał się krótko zachmurzonemu niebu.
-Będzie padać przez całą noc- oznajmił. Wojowniczka skrzywiła się.
-Jak pech, to całą gębą- rzekła do siebie.
-Nie zapominaj, że zawsze może być gorzej- przypomniał jej Sileon. Kelhoff nagle zaklął parszywie i, zeskoczywszy z konia, wyciągnął swój topór bojowy zza skórzanego pasa.
-Niepotrzebnie się odzywałeś, elfie.
Nazleen również zauważyła masę wielkich, włochatych postaci ze skręconymi rogami na łbach i bardzo długich rękach, zakończonych łapami z długimi pazurami.
Trolle.
-Myślałam, że trolli już nie ma w tych okolicach!- krzyknęła, zeskakując z konia i wyciągając miecz. Sileon zatrzymał swojego wierzchowca i, wyciągnąwszy łuk, stanął zwierzęciu na grzbiecie.
-Myliłaś się- odparł krótko i naciągnął cięciwę.
Tymczasem Amtague-She wyciągnął swoje dwa zakrzywione sztylety i stanął obok dziewczyny.
-Sprawdźmy jak będzie się nam współpracowało- powiedział do niej. Nazleen zerknęła na niego przelotnie. Niziołek sięgał jej wprawdzie tylko do pasa, ale dziewczyna wiele razy słyszała jak zabójczymi wojownikami są niziołki.
-Trzymajmy się razem- rzekł niziołek i powoli ruszył w stronę trolli. Nazleen poszła za nim. Wtedy zaczęła się rzeź.
Sileon raził trolle swoimi morderczo celnymi strzałami; Kelhoff, który jako pierwszy rzucił się w stronę potworów, zaczął już zabijać pierwsze ofiary; Nazleen i Amtague-She zamienili się w zgodną maszynę do zabijania- dziewczyna atakowała przeciwników do góry, niziołek zaś od dołu, co powodowało, że wrogowie nie mieli szans obronić się przed dwoma ciosami jednocześnie. Mimo to trolle nie zamierzały się poddawać, lecz zaczęły atakować z jeszcze większą furią. Nazleen zdobywała coraz większą wprawę w walce razem z niziołkiem. Dzięki śmiercionośnym ostrzom Amtague-She’ego zyskała większa swobodę ruchów. Nagle pazurzasta łapa stojącego obok niej trolla rozorała jej lewe ramię powyżej łokcia. Dziewczyna zacisnęła mocno szczęki i, niezważając na ból, odcięła poczwarze głowę. Sileon, któremu skończyły się już strzały, dołączył do walczących.
-Poważnie cię zranił?- zapytał. Nazleen pokręciła głową, przebijając kolejnego trolla na wylot szybkim pchnięciem swojego miecza. Elf przesłał jej pokrzepiający uśmiech i zagłębił się w szarą masę potworów.
Walka trwała następne pół godziny. W końcu od ciosu topora Kelhoffa padł ostatni troll. Nazleen wytarła skrwawioną klingę swojego miecza o najbliżej leżące truchło i rozejrzała się po pobojowisku.
-Głupie. Nigdy nie uciekają. Nawet jeśli uratowałoby to te ich cuchnące skóry…- mruknął Kelhoff, podchodząc.
-Zwierzęta- stwierdził Sileon, wyciągając ocalałe strzały z trupów.
-Coś gorszego. Nawet wilki uciekają kiedy widzą, że nie mają szans- powiedział Amtague-She. Nazleen pokiwała głową, spojrzała na swoje lewe ramię i zatoczyła się. Gdyby nie silny uścisk stojącego nieopodal Kelhoffa, dziewczyna upadłaby w błoto.
-Mocno krwawisz, Ptaszynko. Nic ci nie jest?- zapytał zaniepokojony. Nazleen pokręciła głową.
-Nie, to tylko zadrapanie…
-Tylko zadrapanie?- powtórzył Sileon, pochylając się nad rannym ramieniem dziewczyny. Kelhoff podprowadził ją do koni, które od czasu walki z trollami stały skrępowane zaklęciem Sileona. Nazleen, mimo padającego deszczu, delikatnie zdjęła ze zranionej ręki płaszcz. Tkanina była przesiąknięta krwią. Elf wciągnął z juków zwój bandaży i zaczął starannie zakładać go na ramię dziewczyny.
-Dobrze, że to lewa ręka, ale i tak płaszcz i koszula są do wyrzucenia- powiedziała Nazleen, wsiadając na swojego konia.
-Jak będziemy u miłościwego to nie będziesz musiała przejmować się takimi drobiazgami. Tam sami się tobą zajmą- oświadczył Kelhoff z szerokim uśmiechem. Nazleen dopiero teraz zauważyła, że cała czwórka posłów jest od stop do głów umazana w błocie i posoce trolli.
-Marzę o gorącej kąpieli i suchym łóżku…- mruknęła do siebie.
-Będziemy musieli się zatrzymać w jakiejś gospodzie i stracić tam dzień czy dwa- stwierdził Sileon.
Deszcz nasilił się. Z uciążliwej mżawki zmienił się w nieprzeniknioną zasłonę lejącej się z nieba wody.
-Niech demony wszystkich piekieł porwą Ducatusa i te jego przeklęte poselstwa!- złorzeczył krasnolud. Z daleka widać było, że jest w bardzo złym humorze. Sileon stanął w strzemionach i zmrużonymi oczami wpatrywał się przez chwilę w dal przez ścianę deszczu.
-Coś widzę. Jeśli to tawerna, zatrzymujemy się tam- postanowił.

***

-Niech to demonyyyyyyyy!
-Widać, że nasz niezbyt miły gość już się obudził- zauważył Trencien, marszcząc czoło. Opal podeszła do Archleniposa i przyjrzała mu się uważnie.
-Robactwo…- mruknęła. Mężczyzna wykrzywił się i splunął jej pod nogi. Chwilę później otrzymał od czarodziejki siarczysty policzek. Nazleen dołączyła do niej z drapieżnym uśmiechem na ustach.
-Tłumacz się- poleciła. Archlenipos zacisnął mocno szczęki i odwrócił twarz. Wojowniczka wzruszyła ramionami.
-Nie chcesz mówić to nie mów. Ale musimy podjąć decyzję co z tobą zrobić, ale równie dobrym rozwiązaniem będzie zostawienie cię tutaj na pastwę losu- powiedziała i odeszła do ogniska.
-Naprawdę jesteś skłonna go tu zostawić?- zapytał szeptem Trencien, gdy usiadła obok niego. Nazleen zerknęła przez ramię na skrępowanego Archleniposa.
-Jestem skłonna zrobić o wiele gorsze rzeczy, ale nie chcę zniżać się do jego poziomu. To człowiek bez honoru. Widać to w jego oczach. Jest gotowy zrobić wszystko, aby osiągnąć swój cel- powiedziała. Twice przyjrzał się jej badawczo.
-Twierdzisz, że gdybym mu się jakkolwiek sprzeciwił, zabiłby mnie?- spytał. Wojowniczka skinęła głową.
-Nawet nie mrugnąłby okiem.
-O boginie…- szepnął mężczyzna i pogrążył się w zadumie. Trencien przysunął się bliżej Nazleen i wrzucił połamaną wcześniej gałązkę do ognia.
-Nie podoba mi się on. Od razu mi się nie podobał. Zostawmy go gdzieś!- szepnął do wojowniczki. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego.
-Jesteś o niego zazdrosny?
-Nie! Jestem księciem!- oznajmił Trencien, takim tonem jakby jego tytuł cokolwiek wyjaśniał. Nazleen przekrzywiła głowę.
-I chcesz odzyskać swoją pozycję jedynego mężczyzny w grupie? Już teraz?- zapytała z ledwie słyszalną nutą ironii w głosie. Książę wykrzywił się do niej i spojrzał na Twice’a.
-Zapowiada się ciekawie- mruknął do siebie. Nazleen pokiwała głową.
-Masz rację. Książę uciekający od swojego państwa, tajemnicza czarodziejka, wojowniczka, będąca jednocześnie Posłanką i doktor biologii. To będzie naprawdę ciekawa podróż- przyznała.
-Nie zapominaj o Archleniposie- dodała Opal.- A poza tym nie rozumiem dlaczego zostałam uznana za tajemniczą. Przecież ja nie mam żadnych tajemnic.
-Zabrzmiało to nadzwyczaj niewinnie- zauważył Trencien. Czarodziejka usiadła obok niego z lekko ironicznym uśmiechem.
-Zarzucasz mi coś?- spytała słodko. Książę pokręcił przecząco czarnowłosą głową.
-Nic poza czarodziejstwem.
-To się nazywa uprzedzenie- powiedziała Nazleen, szturchając go lekko w żebra. Książę nie odpowiedział. Opal skierowała swój wzrok na zamyślonego Twice’a.
-Czy Archlenipos wspominał kiedykolwiek o miejscu, do którego cię wiózł?- zapytała. Mężczyzna pokręcił przecząco głową.
-Nie. Raz tylko warknął, że dostanie za mnie dużo finncerów, gdy dowiezie mnie na miejsce.
-Są tylko trzy państwa, w których jednostką monetarna jest finncer: Meriends, Montusous i Vermis, ale w Vermisie można płacić każdą monetą, byle nie była podrabiana- powiedział z mądrą miną Trencien. Opal odgarnęła z oczu ciemnobrązowe włosy.
-Niedawno wyjechaliśmy z Meriendsu, w Vermisie wolą płacić konami, bo łatwiej je zdobyć i później wydać, a trakt, którym jedziemy niedaleko rozgałęzia się i jedna odnoga prowadzi prosto do Montusous. Więc wszystko się wyjaśniło.
-Ta sytuacja przypomina mi coś, co kiedyś powiedział Kelhoff, a co bardzo zapadło mi w pamięć- oznajmiła Nazleen z szerokim uśmiechem. Książę zerknął na nią z zaciekawieniem. Dziewczyna uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

***

-Jeśli gdzieś jedziesz, a nie chcesz nikomu podać swojego celu podróży, to w żadnym wypadku nie wspominaj o pieniądzach. Im więcej o nich gadasz, tym łatwiej cię później wytropić- powiedział rudobrody krasnolud, siedząc przy tawernianym stole i z wielkim apetytem zajadając pieczoną kaczkę.- Gadaj o morzach, górach, lasach i innych równie nieważnych bzdetach, ale pamiętaj, Ptaszynko: ani słowa o pieniądzach!
-Właśnie otrzymałaś radę od największego eksperta w tej dziedzinie- powiedział Sileon z uśmiechem, podnosząc do ust szklanicę z winem. Nazleen odwzajemniła uśmiech.
-Wyglądasz uroczo, kiedy uśmiechasz się z pełnymi ustami, Ptaszynko- stwierdził elf. Dziewczyna rzuciła w niego kawałkiem marchewki. W brązowych oczach Sileona zapaliły się figlarne ogniki, co nie uszło uwadze Ptaszynki.
-Chyba nie zaatakujesz rannej dziewczyny?- zapytała niewinnie, wskazując na swoje lewe ramię wiszące na temblaku. Kelhoff pogroził elfowi tłustym palcem.
-W razie ataku trafi ci się podwójna ujma na honorze, elfie: nie dość, że dziewczyna, to jeszcze ranna- powiedział, za co oberwał pociskiem z marchwi w ucho.
-Nawet mi to przez myśl nie przeszło- oznajmił Sileon, mrugając porozumiewawczo do wojowniczki. Amtague-She siedział, milcząc.
-Nie zapominaj, że jedziemy do miłościwego, więc będziesz miał możliwość wygadania się do woli- powiedziała do elfa Kelhoff. Nazleen skinęła głową.
-On się wygada, a ty wymienisz najnowsze plotki!
-Będziemy mieć gości- stwierdził nagle niziołek. Dziewczyna rozejrzała się po sali. W ich stronę szło sześciu mężczyzn, każdy z mieczem przytroczonym do pasa i bardzo nieprzyjaznymi minami.
-Idą ludzie nietolerancyjni- mruknął Sileon. Nazleen zmrużyła groźnie oczy.
-Bardzo delikatnie określiłeś ich nastawienie- powiedziała, gładząc rękojeść swojego miecza. Wtedy wielki mężczyzna o twarzy idioty położył rękę na ramieniu Sileona.
-Czy zechciałbyś, elfie, zabrać z naszej tawerny swoich nieludzi i opuścić tą okolicę?- zapytał. Sileon, niezauważalnie krzywiąc się z obrzydzeniem, delikatnie zdjął jego dłoń ze swojego ramienia i odwrócił się na krześle tak, aby widzieć twarz swego potencjalnego rozmówcy.
-Nie, nie zechciałbym. Jak widzisz, mamy ranną towarzyszkę. A poza tym ci… nieludzie, jak ich nazwałeś… nie są moi. Oni nie należą do nikogo, poza nimi samymi… człowieku.
Nazleen zauważyła, że słowa Sileona wywołały małe zamieszanie pośród towarzyszy dryblasa o twarzy idioty. Najwyraźniej nieczęsto spotykali się z takiego typu odmową. Przywódca grupy podniósł rękę, co uciszyło wszystkie szepty.
-Ranna dziewczyna-towarzyszka może zostać…- zaczął, a na jego paskudnej twarzy pojawił się wiele mówiący uśmieszek.
-Oni też zostają!- przerwała mu Nazleen. Sileon skinął jej ze stoickim spokojem.
-Spokojnie, Ptaszynko. Nie możesz się denerwować, bo to tylko zaszkodzi twojej chorej ręce- powiedział.
-Prawą mam zdrową- mruknęła ze złością dziewczyna. Elf ponownie skinął głową i odwrócił się do przywódcy grupy.
-Czy zechciałbyś mi wytłumaczyć, dlaczego chcesz, żebyśmy opuścili to miejsce?
-Bo my nie chcemy nieludzi w naszej osadzie!- mężczyzna o twarzy idioty spurpurowiał z podjętego wysiłku prowadzenia rozmowy dłuższej niż dwa zdania. Sileon uśmiechnął się tajemniczo. Nazleen zdecydowanie nie podobał się ten uśmiech.
-To dlaczego rozmawiasz ze mną, a nie z moją towarzyszką? Ona jest przecież człowiekiem, a ja nie- zauważył elf.
-Ale ona jest dziewczyną- odparł mężczyzna. Po chwili stał z czubkiem miecza Nazleen przy gardle.
-Powiedz jeszcze coś równie głupiego, a ta dziewczyna rozpłata cię od tej twojej pustej głowy po równie puste krocze- zagroziła wojowniczka.
-A parszywi nieludzie ci pomogą. Prawda, Ptaszynko?- Kelhoff, gładzący stylisko swojego topora, uśmiechnął się drapieżnie.
-Proszę. Na pewno dogadamy się z tym… człowiekiem- ostatnie słowo zabrzmiało w ustach Sileona jak obraza.- Ptaszynko, usiądź- Sileon nadal mówił tym doskonale wypranym z emocji głosem, który Nazleen nauczyła się traktować jako ostrzeżenie i zapowiedź kłopotów. Niekoniecznie skierowanych w stronę elfa.
Dziewczyna wzruszyła ramionami i, schowawszy miecz do pochwy, usiadła. Jednak nie spuszczała z oczu jej kolejnego potencjalnego przeciwnika.
-Wdziałeś, elfie! Twoi nieludzie są niebezpieczni!- oburzył się mężczyzna o twarzy idioty. Sileon niemal niezauważalnie skrzywił się i powiedział:
-Oni nie są moi. A poza tym mój przyjaciel po prostu zadeklarował chęć pomocy swojej rannej towarzyszce… Która również jest moją przyjaciółką…
-Dosyć tego! Albo stąd natychmiast wyjdziecie, albo sami was wyprowadzimy!- nie wytrzymał w końcu przywódca. W oczach Sileona, Kelhoffa i Nazleen pojawiły się gniewne ognie. Tylko Amtague-She nadal zachowywał stoicki spokój.
-No dalej, spróbujcie szczęścia…- zachęcił rudobrody krasnolud, nadal nieznacznie gładząc stylisko topora.
-Dość!- wszyscy zgodnie spojrzeli na stojącego na stole jasnowłosego mężczyznę o ciemnoniebieskich oczach. W jego głosie było coś, co przemawiało prosto do tej części mózgu, która wymuszała u człowieka posłuszeństwo.
-Kim ty jesteś, człowieku, żeby wtrącać się do spraw, które ciebie nie dotyczą?- zapytał zimno Kelhoff. Mężczyzna wziął głęboki oddech i powiedział:
-Nikt nie będzie tutaj walczył. Teraz wszyscy rozejdą się do swoich stolików i przestaną sprawiać kłopoty.
O dziwo, wszyscy go posłuchali.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.psgc.fora.pl Strona Główna -> Laboratorium dr Jacksona Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Army Design by mfs9 - Strik9
Regulamin